środa, 2 listopada 2016

Nie mam pomysłu na tytuł... Blog umarł i jest to moja wina, ale piszę to, bo widzę, że jest szansa żeby to naprawić. Ta strona ma potencjał, bo w miesiąc, podkreślam miesiąc zdobyła  5 613 i to było w sierpniu. Wiem, że takie czcze gadanie nic nie da, więc przechodzę do  działania.

Bellamy Blake (Lechita1908)
Katfrin Salvadore (Katfrin.)
Cosette Viligne (Cafe Latte)
Rozalia Moore (Pandemonium.)
Philip Michaelson (Twist1809)
Artem Letto  Maxine Woodland (LovePinto)
Dilruba White (niki277)
Clayton Townley (raesvx)
Jace Befray (queeninblack)
Jenna Beamer (stephanie81)
Ashley Argon (AnotherPrincess)
Gabriel Van Alen (Lechita1908)
Skylare Vee Artelier (Cappuccino)

Osoby wymienione powyżej dostaną wiadomość prywatną, która ma potwierdzić członkostwo, a przede wszystkim zmobilizować do działania, więc do 20.11. macie czas na napisanie opowiadań, ja też, każda z moich postaci, więc wszyscy jesteśmy na równi.
Co mogę jeszcze powiedzieć, to to, że zasady ulegną zmianie, chodzimy do szkoły, mamy swoje problemy blog to nie wszystko więc czas i ilość opowiadań zostanie nagięta. Dostosujemy to pod każdego.
Pozdrawiam, Lol1908

sobota, 3 września 2016

Od Rozy cd. Jace'a

Spotkali? O czym on wygaduje? W tej chwili byłam pewna, że on jest jednym z nich. Miałam ochotę rzucić mu się do gardła za to wszystko, ale jedynie zacisnęłam zęby. Dalej mówił, a ja starałam się na niego nie skoczyć. Nerwy mi puściły, gdy wytłumaczył mi jak się spotkaliśmy. Dopiero teraz sobie to przypomniałam.
Oni grali w piłkę, a boisko było tak małe, że ja miałam po nią tylko latać i im podawać. Nic więcej. Stałam przy drzewie, gdy nasza opiekunka wydłubywała sobie coś z palca. W dłoni wtedy trzymałam swoją lalkę, której nigdy nie opuściłam. Aż nagle się zagapiłam. W ogrodzie znalazłam orchidee, czarny kwiat. Był naprawdę piękny. Tak mnie zahipnotyzował, że nim się obudziłam, dostałam w twarz. Czerwona dłoń odcisnęła się na mojej twarzy, ale nie mogłam płakać. Ruda baba tego nienawidziła i za karę zawsze gdzieś zamykała. Chociaż w tej chwili uważam, że to by było lepsze, niż bieganie za nimi. Gdy wrócił jakiś chłopak, który trzymał w dłoni piłkę, podszedł do mnie i zabrał moją Rebeke. Tak się nazywała zielona kosmitka. Miał mi jej więcej nie oddać, miał ją spalić, aż nagle pojawił się jakiś chłopak. Zdawało mi się, że był nieco starszy, oraz że nie był z tego statku. On nie mógł być stąd, nigdy go nie widziałam. Po za tym on mi pomógł, oddał lalkę i się pożegnał. To tyle. Z tego co pamiętam, to był jedyny dzień, w którym się... zakochałam? Nie mam pojęcia czy to było to uczucie. Nigdy nie wiedziałam jak się je odczuwa. Ale przez pierwszy tydzień miałam nadzieje że wróci, nie mogłam przestać o nim myśleć. Tym bardziej, że przez ten czas mnie zostawili w spokoju. Ale im dłużej nie wracał, tym bardziej się na mnie wyżywali. Dopiero gdy Jace przypomniał mi tą historię, przypomniałam sobie o szmacianej lalce. Już dawno temu zapomniałam o tym wspomnieniu, chciałam o nim zapomnieć jak o wszystkim innym.
Sięgnęłam ręką pod spodenki, po czym wyjęłam z nich szmacianą lalkę. Była ona już tylko materiałem, wełnę już dawno z niej wyprułam. Także i ten dzień sobie przypomniałam, gdy nie potrafiłam nad sobą zapanować. Wyobraziłam sobie twarz lalki, jako ich. Wtedy wydłubałam jej oczy i zastąpiłam guzikami, wyprułam z niej całą wełnę, zaszyłam usta, obcięłam nogę... Tak. Gdy się ocknęłam z transu torturowania, które mi się podobało, lalka była już zniszczona. Teraz to był tylko zielony materiał w kształcie lalki, bez nadzienia, z czarnymi guzikowymi oczkami, zaszytymi ustami czerwoną nicią tak, jakby się uśmiechała, bez jednej nogi, jak i tylko trzema nitkami wełny na głowie jako jej włosy. Od tamtej pory bardzo się zmieniła.
- Pamiętam cię - powiedziałam jak przez żeby, patrząc na tą szmacianą rzecz. Gdy się na nią patrzyłam, miałam ochotę jej oberwać głowę. Za co? Nie wiem. Ona była chyba tylko po to, abym miała się na kim wyżywać. Już nie była moją lalką, ciągle ją dusiłam, wyrywałam jej coś ze złości jaka mnie ogarniała. I tyle.
Patrzyłam an nią zdenerwowanym wzrokiem, ściskałam jej rączkę, a jednak nie krzyczała. Nie mogła krzyczeć, bo jest tylko głupia lalka. Marszczyłam brwi gdy na nią patrzyłam.
- O tym małym chłopcu myślałam każdego dnia mając nadzieje, że wróci. Gdy się pojawił, przez parę dni miałam spokój. A z każdym dniem jak się nie pojawiał... - rzuciłam lalkę w błoto i nie dokończyłam zdania. Spojrzałam na chłopaka. Nie miałam pojęcia, czy byłam na niego zła, wściekła, czy wdzięczna. Sama nie wiem... mogłabym być wdzięczna, że dał mi ten tydzień wolności. Ale mogłabym być także na niego wściekła, że nie wrócił, a oni wrócili do starych zwyczajów. A może powinnam być na niego wku*wiona, że stoi tu przede mną i mówi o wszystkim jakby nigdy nic?
Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę zaciskając pięści i zęby. Potem odwróciłam wzrok na szmatę, która nazywała się Rebeka i miała być lalką. A on tylko przypominała ta gównianą posturę, gdy to znikała w błocie. W tej chwili miałam wszystkiego dosyć. Odwróciłam się na pięcie. Chciałam odejść i już nigdy w życiu go nie spotkać.

Jace?

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Od Jace'a cd. RozaliI


Patrzyłem na odchodzącą Rozalię, starając się ignorować rozlewające się w moim sercu poczucie winy.
Mój umysł próbował pocieszać mnie racjonalnymi faktami...
Byłem tylko dzieckiem. Nie mogłem od tak wrócić...
Ale moje serce nadal uparcie trzymało się swojego zdania.
...A może i mogłem.... Prawdą jest, że nie dążyłem do tego... Nie chciałem denerwować ojca, który i tak był rozczarowany faktem, że zniknąłem mu z oczu na obcym i w gruncie rzeczy niebezpiecznym statku.
Jeszcze chwilę temu byłem pewien, że tamta Roza umarła... A teraz. Dosłownie przed sekundą widziałem ją naprzeciwko siebie. Widziałem ją, kiedy próbowała określić w zdaniu wszystkie targające nią emocje. I widziałem ją kiedy się poddała. Kiedy zrozumiała, że określać je znaczy ograniczyć, a przecież jej uczucia były zbyt silne, aby je zamknąć w słowach. I widziałem jak, lalka, która była milczącym świadkiem wszystkiego, co ta dziewczyna przeżyła przez te wszystkie lata, ląduje w błocie. Bo to wszystko przestało się liczyć.
Mój wzrok skierował się na tonącą lalkę.
Zamknąłem oczy, słysząc jak Rozalia wściekłym krokiem się oddala.
-Przepraszam - powiedziałem cicho. "Przepraszam" to tak banalne słowo... "Przepraszam" nie zmieni niczego. Nic nie da. Nie jest żadną rekompensatą. A jednak moje "przepraszam" było czymś więcej niż banalnym słowem. Wlałem w nie wszystkie, targające mną emocje...Cały żal i złość na samego siebie...
Moje "przepraszam" nie znaczyło nic.
Są chwile w których słowa nic nie znaczą. Żadne słowa. Nawet te pochodzące prosto z serca, mające największą wagę i najwięcej emocji. Nic nie znaczą... Bo to tylko słowa.
Nie wiem czy Rozalia mnie usłyszała. Może się zatrzymała. Może nawet coś odpowiedziała... Może nawet stała obok mnie.
A może po prostu ruszyła przed siebie, ignorując wszystko za sobą... Wliczając w to moja osobę.
Nie wiem, ponieważ w tamtej chwili świat zniknął. Zniknęła ziemia, niebo, dźwięki i nawet słońce, którym nie potrafiłem się nacieszyć. Tak naprawdę wszystko to nadal istniało. Nie było już tylko mnie, bo nagle to wszystko, tak jak słowa przestało mieć znaczenie.
Ukucnąłem. Wyciągnąłem tonącą lalkę z błota, schowałem do kieszeni spodni i powolnym krokiem ruszyłem w stronę obozu.
~Roza?

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Rozy cd. Jace'a

Spotkali? O czym on wygaduje? W tej chwili byłam pewna, że on jest jednym z nich. Miałam ochotę rzucić mu się do gardła za to wszystko, ale jedynie zacisnęłam zęby. Dalej mówił, a ja starałam się na niego nie skoczyć. Nerwy mi puściły, gdy wytłumaczył mi jak się spotkaliśmy. Dopiero teraz sobie to przypomniałam.
Oni grali w piłkę, a boisko było tak małe, że ja miałam po nią tylko latać i im podawać. Nic więcej. Stałam przy drzewie, gdy nasza opiekunka wydłubywała sobie coś z palca. W dłoni wtedy trzymałam swoją lalkę, której nigdy nie opuściłam. Aż nagle się zagapiłam. W ogrodzie znalazłam orchidee, czarny kwiat. Był naprawdę piękny. Tak mnie zahipnotyzował, że nim się obudziłam, dostałam w twarz. Czerwona dłoń odcisnęła się na mojej twarzy, ale nie mogłam płakać. Ruda baba tego nienawidziła i za karę 
zawsze gdzieś zamykała. Chociaż w tej chwili uważam, że to by było lepsze , niż bieganie za nimi. Gdy wrócił jakiś chłopak, który trzymał w dłoni piłkę, podszedł do mnie i zabrał moją Rebeke. Tak się nazywała zielona kosmitka. Miał mi jej więcej nie oddać, miał ją spalić, aż nagle pojawił się jakiś chłopak. Zdawało mi się, że był nieco starszy, oraz że nie był z tego statku. On nie mógł być stąd, nigdy go nie widziałam. Po za tym on mi pomógł, oddał lalkę i się pożegnał. To tyle. Z tego co 
pamiętam, to był jedyny dzień, w którym się... zakochałam? Nie mam pojęcia czy to było to uczucie. Nigdy nie wiedziałam jak się je odczuwa. Ale przez pierwszy tydzień miałam nadzieje że wróci, nie mogłam przestać o nim myśleć. Tym bardziej, że przez ten czas mnie zostawili w spokoju. Ale im dłużej nie wracał, tym bardziej się na mnie wyżywali. Dopiero gdy Jace przypomniał mi tą historię, przypomniałam sobie o szmacianej lalce. Już dawno temu zapomniałam o tym wspomnieniu, chciałam o nim 
zapomnieć jak o wszystkim innym. 
Sięgnęłam ręką pod spodenki, po czym wyjęłam z nich szmacianą lalkę. Była ona już tylko materiałem, wełnę już dawno z niej wyprułam. Także i ten dzień sobie przypomniałam, gdy nie potrafiłam nad sobą zapanować. Wyobraziłam sobie twarz lalki, jako ich. Wtedy wydłubałam jej oczy i zastąpiłam guzikami, wyprułam z niej całą wełnę, zaszyłam usta, obcięłam nogę... Tak. Gdy się ocknęłam z transu torturowania, które mi się podobało, lalka była już zniszczona. Teraz to był tylko zielony materiał w 
kształcie lalki, bez nadzienia, z czarnymi guzikowymi oczkami, zaszytymi ustami czerwoną nicią tak, jakby się uśmiechała, bez jednej nogi, jak i tylko trzema nitkami wełny na głowie jako jej włosy. Od tamtej pory bardzo się zmieniła.
- Pamiętam cię - powiedziałam jak przez żeby, patrząc na tą szmacianą rzecz. Gdy się na nią patrzyłam, miałam ochotę jej oberwać głowę. Za co? Nie wiem. Ona była chyba tylko po to, abym miała się na kim wyżywać. Już nie była moją lalką, ciągle ją dusiłam, wyrywałam jej coś ze złości jaka mnie ogarniała. I tyle. 
Patrzyłam an nią zdenerwowanym wzrokiem, ściskałam jej rączkę, a jednak nie krzyczała. Nie mogła krzyczeć, bo jest tylko głupia lalka. Marszczyłam brwi gdy na nią patrzyłam.
- O tym małym chłopcu myślałam każdego dnia mając nadzieje, że wróci. Gdy się pojawił, przez parę dni miałam spokój. A z każdym dniem jak się nie pojawiał... - rzuciłam lalkę w błoto i nie dokończyłam zdania. Spojrzałam na chłopaka. Nie miałam pojęcia, czy byłam na niego zła, wściekła, czy wdzięczna. Sama nie wiem... mogłabym być wdzięczna, że dał mi ten tydzień wolności. Ale mogłabym być także na niego wściekła, że nie wrócił, a oni wrócili do starych zwyczajów. A może powinnam być na niego 
wku*wiona, że stoi tu przede mną i mówi o wszystkim jakby nigdy nic? 
Patrzyłam na niego jeszcze przez chwilę zaciskając pięści i zęby. Potem odwróciłam wzrok na szmatę, która nazywała się Rebeka i miała być lalką. A on tylko przypominała ta gównianą posturę, gdy to znikała w błocie. W tej chwili miałam wszystkiego dosyć. Odwróciłam się na pięcie. Chciałam odejść i już nigdy w życiu go nie spotkać.

Jace?

Informacja!

Nie ma mnie do końca wakacji, wszystkie opowiadania proszę o wysyłanie na ten adres: iamasongxo@gmail.com
Miłych wakacji pozdrawiam, Lol1908

Od Jace'a cd. Rozalia

Miałem zamiar odejść i zostawić tą wściekłą dziewczynę w spokoju. Zrobiłem swoje. Wie o Ziemianach... Reszta niewiele mnie obchodzi. Zawróciłem i powolnym, spacerowym krokiem skierowałem się inną drogą w stronę obozu.
Znając życie zapewne dane mi będzie jeszcze powrócić do tej rozmowy. Może jutro? Albo za tydzień? Zabawne, jak nieraz kilka wypowiedzianych zdań może zaprzątnąć czyjeś myśli na długie godzi...
- Skąd możesz wiedzieć, jakie mogę mieć wspomnienia?
"Albo i krócej" - stwierdziłem w myślach, słysząc zadane przez dziewczynę pytanie.
Odwróciłem się, nie próbując nawet ukryć triumfalnego uśmiechu igrającego gdzieś na mojej twarzy.
-Myślałem, że chcesz wrócić do obozu. -powiedziałem cicho, bardziej do siebie niż do Rozalii. Nie byłem nawet pewien czy dziewczyna usłyszała moje słowa. Nie zareagowała na nie. A może zareagowała? Moje myśli zdążyły pobiec w innym kierunku.
Czy powinienem jej powiedzieć prawdę? Czy nie lepiej po prostu uznać, że zgadywałem? Rozalia była dla mnie niczym czarna plama. Nie miałem pojęcia czy mi uwierzy, ani jak zareaguje na nakreśloną przeze mnie historię... A szczerze mówiąc coraz bardziej denerwowały mnie rzucane przez nią komentarze... Z resztą... Gdyby jednak rewolwer wystrzelił, a ja padłbym martwy to Rozalia raczej miałaby małe szanse na poznanie odpowiedzi... Chyba, że potrafi komunikować się ze zwłokami.
Wzruszyłem ramionami, a uśmiech zniknął z mojej twarzy wraz z kolejnym napływem bardziej poważnych myśli.
Przecież z drugiej strony dziewczyna zasłużyła na odpowiedź. Ma pełne prawo znać wszystkie fragmenty swojego życia, nawet jeśli teraz ich nie pamięta. Czy jeśli nie powiem jej całej prawdy naprawdę będę w jakimkolwiek stopniu różnił się od Ricka i reszty tego kółeczka wzajemnej adoracji?
Moje myśli pędziły jak szalone, gryząc się ze sobą, ścierając i wirując.
"Nie powinienem nic wiedzieć o tej dziewczynie." Ciche, pozornie mało istotne stwierdzenie prześlizgnęła się po całym moim umyśle, pozostawiając po sobie ciszę.
Może po raz pierwszy od bardzo długiego czasu warto powiedzieć prawdę? Wprawdzie całkiem prawdopodobne jest przypuszczenie, że Rozalia w nocy poderżnie mi gardło, troszcząc się o to, aby nikt nie poznał jej przeszłości... Ale z dwojga złego... I tak miałem dzisiaj zginąć. Mogę zginąć jutro w nocy. Śmierć raczej nie ucieknie.
Rozalia odwróciła się i z założonymi rękami i zaciśniętą szczęką czekała na moją odpowiedź. No tak...Moje milczenie prawdopodobnie należy do jednej z najbardziej irytujących rzeczy na tej planecie. Zaraz po włosach, które zapewne wszystkim przeszkadzają, bo dziwnym trafem ich temat pojawia się w każdej rozmowie.
"Panie i panowie dziś po raz pierwszy w historii Jace Befray zamierza powiedzieć tylko prawdę. Witamy na Ziemi."
Cicho westchnąłem, podchodząc do Rozalii. Przeboleję kolejną porcję jej docinek.
- Można powiedzieć, że już się poznaliśmy - powiedziałem, rozpoczynając tym samym moją krótką opowieść.
~Roza? (brak weny, wybacz)

czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Jenny cd: Clay'a

Kiedy usłyszałam, że Clay mi pomoże byłam prze szczęśliwa. Z jednej strony dlatego, że jest nadzieja na ratunek, a z drugiej przez to, że jest ktoś, kto mnie rozumie. I pierwszy raz poczułam się w miarę bezpiecznie na tej planecie. Widziałam w jego oczach, że nie będzie to dla niego łatwe. Dotrzeć do Bellamy’ego jest trudno, a co dopiero w takiej kwestii.
- Nawet nie wiesz jaka jestem ci wdzięczna.- powiedziałam z nutką ekscytacji w głosie i posłałam mu serdeczny uśmiech.
Z każdą chwilą jednak moje pozytywne odczucia zaczęły przeradzać się w wątpliwości. Szybkie zderzenie z rzeczywistością po chwili uniesienia. Zaczęła odzywać się we mnie w końcu realistka. Bałam się, że trud tego zadania mnie przytłoczy, w końcu to ja byłam tą, która chce narazić życie ocalałych dla kilku porwanych ludzi.
- Zdaję sobie sprawę, że kładę cię w trudnym położeniu i przepraszam za to, ale ryzyko może się opłacić.- czułam ogromne wyrzuty sumienia przez to, że go w to wciągam.- Pamiętaj, że jestem z tobą i możesz na mnie liczyć. Jakbyś czegoś potrzebował, powiedz, a postaram się to załatwić. Mam u ciebie wielki dług.- nie chciałam go pozostawiać samego na pastwę przywódcy. Jako pojedyncze jednostki nic przecież nie zdziałamy, a stwierdziłam, że miło jest mieć w kimś oparcie. Wydawało mi się, że ja miałam. Chyba zbyt szybko ufam ludziom, ale czasami nie jest to nic złego.
- Porozmawiam z Bellamym, gdy tylko się z nim zobaczę. Obiecuję.
Po tych słowach zdecydowanie odetchnęłam. Uściskałam go mocno i skierowałam się w stronę swojego namiotu.

Clay?

wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Rozy cd: Jace'a

Patrzyłam na niego jak na idiotę. W ogóle o czym on mówił? To tak, jakby znał moje wspomnienia, życie. Ale jakim cudem? Chyba że... on jest jednym z nich. Przez całe życie starałam się zapomnieć twarze tych wstrętnych bachorów i udało mi się. Może on jest jednym z nich? Może to on mnie bił? Haratał nożem? Albo gwałcił? Gdy tylko w mojej głowie pojawiła się taka możliwość, poczułam jak moja agresja wobec niego wzrasta. Teraz miałam okazję się na nim zemścić, chociaż nie byłam do końca pewna, czy on jest jednym z nich. Ale jeśli nie, to skąd mógł znać moją sytuację życiową? No właśnie, skąd? A może ktoś mu powiedział? Ale po co? Żeby mnie wyśmiać? Nie rozumiałam go w żadnym procencie. Opierał się czubkiem głowy o tą cholerną lufę i wyglądał, jakby chciał śmierci. Uśmiechał się miło, co mnie jeszcze bardziej zdziwiło. W tamtej chwili wzięłam go po prostu za psychopatę i tyle. Takich ludzi nie brak na ziemi, ani w kosmosie. Dalej trzymałam palec na spuście i próbowałam zrozumieć jego słowa. Jednak mi się nie udało. A do tego tylko jeszcze bardziej mnie zdenerwował. Dlaczego? Pierwszym powodem było to, że go nie rozumiałam. A drugim w sumie ważniejszym faktem było to, że on mógł być jednym z nich. Ta myśl tylko zagotowała krew w moich żyłach.
- Jesteś idiotą i nie mam pojęcia o czym mówisz - powiedziałam z zaciśniętymi zębami. Za nim zdążył cokolwiek odpowiedź, nacisnęłam spust.
Nic. Jedynie głuche kliknięcie. Nacisnęłam jeszcze parę razy, ale zero. Pustka. Magazynem w rewolwerze był pusty.
- Ku*wa! - przeklęłam głośno i wyraźnie.
Chwyciłam w druga rękę broń, odsuwając ją od jego twarzy. Zaczęłam nim uderzać o własną rękę i ciągle naciskając spust. Niestety on był pusty. Co jakiś czas powtarzałam przekleństwa kierowane do tego przedmiotu, a chłopak patrzył się na mnie rozbawiony.
- Jest pusty - odparł jakby nigdy nic.
Spojrzałam na niego zirytowana.
- Ku*wa. A ja myślałam, że zestrzeliłam cię, bo był pełny - odparłam sarkastycznie, a oczami pełnych nienawiści. Patrzyłam na niego właśnie z nienawiścią, bo w głowie ciągle miałam tą myśl, że on jest od nich. Przede mną stoi ktoś, kto zrył mi już dawno psychikę. A ja nie mogę się na nim zemścić. Nie mogę go zabić, bo czym? Moja ostatnia broń padła i rzygała pustką.
W końcu schowałam rewolwer do kieszeni i zrezygnowana stwierdziłam, że Jace jeszcze sobie pożyje. Ten cholerny długowłosy blondyn... długie, blond włosy... Nie kojarzę. Kto miał takie włosy? Mimo iż zapomniałam ich twarzy, to jednak zapamiętałabym te wyróżniające się włosy... W moim umyśle zaczęły pojawiać się pewne wątpliwości. Jeśli on nie jest od nich, to skąd wie, co mam w głowie? Jakie wspomnienia? A może on tylko zgaduje?
Patrzyłam się na niego pustym wzrokiem, który jednak był przepełniony nienawiścią. Ale on tego nie wiedział, przez okulary, które zasłaniały moje oczy. Gdy patrzyłam na niego, zaciskałam zęby, jak i pięści, aby się na niego nie rzucić.
- Masz szczęście - powstrzymałam się od wszelkich obelg, po czym całkowicie zdenerwowana odeszłam z tego miejsca.
Odwróciłam się napięcie i skierowałam się ku mojemu celu, którego nie znałam. Nie obchodzili mnie jacyś Ziemianie, którzy zbliżali się do obozu. Co to miało ze mną wspólnego? To, że jestem tam jako mechanik na zlecenia ludzi, nie znaczy, że będę bronić ich. Mają ręce i nogi, więc sobie poradzą. A ja? Ja tym bardziej, gdyż nawet nie spędzam czasu w tym cholernym miejscu. Jedynie zatrzymuje mnie tak jakieś zlecenie naprawy. Ale dzięki temu, że nie jestem tam jedynym mechanikiem, mam więcej wolnego. I dobrze.
Nagle się zatrzymałam. Nie rozumiałam dalej jego słów. Co chciał przez to powiedzieć? To tak, jakby znał moje okrutne życie, które mnie zmieniło... Ale jakim cudem? Były tylko trzy możliwości. Pierwsza była taka, że ktoś mu powiedział. Ale w obozie nie spotkałam nikogo, kto by się mną interesował. Chyba, że ja o czym nie wiem. Drugim faktem było to, że on do nich należał. Że był z tego statku co ja i on także się nade mną wyżywał. Ale nie pamiętam tych włosów. Ostatnią i chyba najbardziej prawdopodobną myślą jest to, że o po prostu zgaduje. I tyle. Uważa, ze zna się na ludziach i zna mój przypadek. Gdy się zatrzymałam, spojrzałam na niego tylko kątem oka.
- Skąd możesz, jakie mogę mieć wspomnienia? - zadałam mu to pytanie. Musiałam to wiedzieć. Jeśli jest jednym z nich, zabije go. A jeśli dowiedział się tego od kogoś, muszę się dowiedzieć kim jest ta osoba. A jeśli zgadywał, to jest w tym nie zły. Jedynie zaprzeczę, wyśmieje go, że jest debilem i odejdę.

<Jace?>

Od Clay'a cd: Jenny


- Nic nie można zrobić, rozumiesz?! Oni są od nas silniejsi i mają broń, której my nie rozumiemy, pamiętasz? Przecież widziałaś Ziemianina, którego zastrzelili! - Gdy zobaczyłem tę bezsilność wypisaną na jej twarzy, poczułem się podle. - Przepraszam, ale mam zawiązane ręce. Bellamy zabronił nam podejmować jakichkolwiek działań bez jego wiedzy.
- Czy Bellamy o tym z wami rozmawiał?
- Nie mówił nam tego w twarz, ale tak, rozmawiał – westchnąłem.
- Czyli mógłbyś z nim porozmawiać, tak? - bezsilność zmieniła się w nadzieję i determinację.
- Jenna, ja...
- Clay, proszę! Nie wyobrażasz sobie, ile to dla mnie znaczy... A co jeśli ci wszyscy porwani ludzie żyją? Albo ukrywają się w lesie, otoczeni Ziemianami albo Ludźmi z Gór i czekają na naszą pomoc? A może...
- Dobrze! Porozmawiam z nim...
- Dziękuję! - przytuliła mnie mocno, kładąc mi swoje ręce na biodrach. Ja objąłem ją na wysokości barków.
Staliśmy na chwilę, dopóki nie zrobiło się niezręcznie. Odsunęliśmy się od siebie i równocześnie na naszych ustach pojawił się uśmiech. Jej był szczery i niezaprzeczalnie prawdziwy, a mój wyrażał obawę przed próbą przekonania Bellamy'ego, żeby jeszcze raz spróbować poszukać zaginionych...

Jenna? 

Od Jace'a cd: Rozy

Patrzyłem przez chwilę na broń w ręce dziewczyny. Nie drżała... W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że Roza naprawdę mogłaby mnie zabić. Że mogę zginąć... Tylko czy perspektywa śmierci naprawdę miała jakieś znaczenie?
Zamiast rozsądnego strachu w moim sercu narodził się smutek. Współczucie. Przed oczami wciąż miałem widok małej Rozalii, trzymającej w ręce kawałek szmatki i patrzącej na mnie, kiedy znikałem w korytarzu. Może pomyślała wówczas, że wrócę? Tamta Roza umarła. Zniknęła tak, jak znikają wspomnienia w dziurach pamięci. Zabiła ją niebieskowłosa Rozalia, która teraz stoi przede mną. Możliwe, że zabiła ją tym samym rewolwerem.
Niespodziewanie smutek został wyparty przez gniew, który niczym morska fala rozlał się po całym moim ciele. Co się stało? Co ONI jej zrobili? Przekierowałem jednak całą złość na kogoś innego. Na siebie. Przez cholerne osiem lat nie raczyłem zainteresować się tą sprawą. Osiadłem na laurach, nigdy więcej nie zastanawiając się nad losem dziewczyny. Przecież... Wystarczyło powiedzieć cokolwiek...Komukolwiek. Chociażby mojemu ojcu. Evan miał w sobie dość charyzmy i desperacji, aby pomóc każdemu, kto pomocy potrzebował. Ale Evan nigdy nie miał szans nikomu pomóc...Nigdy o niczym się nie dowiedział.
A ja... Nie zrobiłem nic... Nic co mogłoby zmienić bieg wydarzeń. To ja stałem się czarnym charakterem w całej historii Rozalii. Nie inne dzieciaki. Nie niereagująca długonosa kobieta... Ja.
Teraz konsekwencja moich działań stała przede mną celując rewolwerem w moją głowę. I może właśnie na tym polega płacenie za swoje błędy? Może nasze niedokończone działania, niczym niedociągnięcia w nas samych będą nas prześladować przez całe życie. A może...
Spojrzałem ponownie na rewlower, po czym mój wzrok prześlizgnął się na palce dziewczyny, bawiące się spustem. Spojrzałem na jej wyciągniętą rękę, niebieskie włosy i oczy, które teraz zasłoniła pod ciemnymi okularami.
Zrobiłem powolny krok do przodu, pozwalając aby lufa broni dotknęła mojej głowy.
- Moja śmierć będzie bezsensowna. Nie zmieni, ani nie zatrzyma biegu wydarzeń. Nie usunie wspomnień, które chcesz zapomnieć. Ale...Prędzej czy później i tak wszyscy tutaj zginiemy... Dlaczego nie zakończyć tego teraz? - naparłem delikatnie czołem na rewolwer, szczerze się uśmiechając. - Właściwie to chciałem tylko cię ostrzec przed Ziemianami. Jest ich wielu... I są coraz bliżej obozu. - puściłem oko do dziewczyny. -Teraz możesz strzelać.
~Rozalia?

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Od Rozalii cd: Jace'a

Długowłosy był dziwny. Najpierw gapił się na mnie, jakby nie widział dziewczyny, a następnie się nie odzywał. Postanowiłam więc odejść, aby nie marnować dla niego więcej czasu, bo nie jest on tego wart. Nałożyłam okulary na czoło, na włosy, po czym ruszyłam przed siebie, próbując nie wejść w błoto, gdyż była tu tego cała masa. Gdy nagle promienie słoneczne dotarły do mnie, nałożyłam z powrotem czarne okulary przeciwsłoneczne, po czym zeszłam ze słońca, do cienia. Nie lubiłam przebywać w jego promieniach, zaczynało robić mi się gorąco, a do tego straciłabym swoją kochaną bladość na skórze, do której się już przyzwyczaiłam. Mogłoby się wydawać, że ów mężczyzna dał już sobie spokój ze mną. Zostawił mnie w spokoju, ale za każdym razem gdy się odwracałam, on tam stał i ciągle mi się przyglądał. Pedofilsko to dosyć by wyglądało, gdyby nie fakt, że miał minę, jakby nad czymś głęboko rozmyślał. I w końcu zniknął z mojego pola widzenia, gdy całkowicie zagłębiłam się w las. Ale spokój trwał nie długo, gdyż po minucie czy dwóch Jace postanowił mnie dogonić. Gdy tylko stanął obok mnie, z jakimś dziwnym uśmieszkiem na twarzy, który widocznie próbował ukryć, chciałam się na niego rzucić, aby dał mi spokój. Ale uprzedził mnie dziwnym zdaniem.
- Nie przypominasz osoby, która z całego serca pragnie śmierci - nie zrozumiałam tych słów, więc tylko posłałam mu znudzone spojrzenie.
- A ty w długich włosach nie przypominasz faceta - stwierdziłam jakby nigdy nic, po czym ruszyłam ponownie w swoim kierunku. Niestety on był strasznie natrętny. Krzyknął coś za mną, ale tego nie rozumiałam. Nie zatrzymałam się. Dalej podążałam swoją ścieżką, gdzieś między drzewami, która była niewidoczna dla każdego. Gdy ponownie dorównał ze mną kroku, zatrzymałam się automatycznie i posłałam mu morderczy wzrok.
- Po co ku*wa za mną leziesz! - mój ton był ostry. Nie dość, że byłam głodna, to jeszcze zdenerwowana przez jego upartość. Czego on ode mnie chce? Wsadziłam rękę do kieszeni spodenek.
- Już ci mówiłem. Nie wyglądasz na osobę, która pragnie śmierci, dlatego po co idziesz w tą stronę? Nie wiesz, ile tam jest... - jego gadanie mnie nudziło. I denerwowało. Westchnęłam zrezygnowana przestając go słuchać, jeśli wtedy w ogóle to robiłam. Pomachałam głową, o czym wyciągnęłam z kieszeni rewolwer. Chłopak od razu się zamknął i spojrzał na broń.
- Nie chce być wredna, ale mam dosyć ludzi, tak? - wymierzyłam lufą w jego łeb. Spojrzałam na niego miną, jakbym rzeczywiście nie chciała być wredna. Ale tak na prawdę to po prostu mnie irytował, jak wszyscy ludzie. - Tak więc zostaw mnie, albo zadaj sobie bardzo ważne pytanie: Czy został mi jeszcze jeden nabój, czy nie - uśmiechnęłam się ironicznie.
Na prawdę miałam dosyć ludzi. W dzieciństwie każdego byłam po prostu służką. Rozkazywali mi ci starsi, jak i ci młodsi, a ja nie potrafiłam odmówić, postawić się. Robili wszystko, aby uprzykrzyć mi życie, a ja się na to godziłam. Nie miałam własnej woli. Czasem nawet gdy jakiemuś chłopakowi się nudziło, najpierw ze mną pogrywał, a potem wykorzystywał. Pamiętam jeszcze ciosy zadawane nie tylko pięściami czy nogami, ale także i jakimiś przedmiotami. Najczęściej były to noże, po których mam większość blizn na ciele, nawet w tej chwili widocznych. Na nogach, rękach, brzuchu. Mam nawet na policzku ślad po ugryzieniu, gdy to podczas stosunku wywaliłam swojego oprawcę na gorące żelazko. Z głowy nie odeszły wspomnienia bólu, nawet po zwykłym wiązaniu sznurkiem dłoni i stóp. Zawsze miałam czerwoną skórę po tym. Ale teraz nie. Chciałam się pozbyć Jace'a. Potrafię się już postawić i nie pozwolę, aby to wszystko wróciło. Jednak nie chce tego próbować, mam jeszcze w sobie ten cholerny strach, że trafi mi się ktoś silniejszy i sobie nie poradzę. Dlatego nie pozwalałam podejść do siebie, nie pozwalałam łazić za mną, a tym bardziej rozmawiać, czy przebywać w moim towarzystwie. Szkoda, że dosyć często musiałam używać pistoletu. Zabiłam już dosyć wielu ludzi, bo się nie posłuchali. A trudno jest tutaj znaleźć naboje, także nie pamiętam kiedy ostatnio zmieniałam magazynem. Może w tej chwili nie ma pocisku? Wtedy chłopak jest uratowany. Albo może jest? Wtedy, lepiej niech odejdzie. Nie mam pojęcia. Pełny, nie pełny, jeden nabój, czy pusty. Po prostu nie wiem.
- To jak? Znasz już odpowiedź?
Zapytałam widząc jego twarz. Zamilkł i z uwagą przyglądał się broni, jakby znowu próbował sobie coś przypomnieć. Co on ma z tymi swoimi myślami? Patrzyłam na niego znudzona, z twarzą jakby senną. A w rzeczywistości byłam głodna i dalej się zastanawiałam czy strzelić, czy nie. Bo jeśli okaże się pusty, w jakiś inny sposób będę musiała go od siebie odgonić.

<Jace?>

Od Bellamy'ego cd: Clarke

Clarke była młoda, ale jej charyzma mi imponowała, była bardziej dorosła niż reszta zesłańcow. Wywarło to na mnie spore wrażenie, ale jak na razie nie moglem dac tego po Sobie poznać.

Obserwowałem Clarke, jak wraca do namiotu. Nie wiedziałem o niej nic, ale jakaś siła kazała mi się nią opiekować. Musiałem dowiedzieć się, za co tu trafiła. Wyglądała na bardzo niewinną, ale w końcu tu jest.
Poszedłem za nią.
-Hej Clarke- zagaiłem
- Cześć- przywitała mnie oschle.
Co teraz zrobimy skoro nie mamy leków? - Myślałem, ze tym skłonie ją do rozmowy, jednak ona skwitowała to szybko:
- Nie udawaj, że się tym przyjmujesz. Po co tak naprawdę tu za mną przyszedłeś? Chcesz czegoś konkretnego?
Zaczerwieniłem się. Wyszedłem bez słowa. Uciekłem od odpowiedzi. Co miałem jej powiedzieć? Że przyszedłem tam, bo chce wiedzieć dlaczego tu jest? To nie w moim stylu. Musiałem ochłonąć. Wiedziałem co mi dobrze zrobi. Polowanie.




Clarke? :3

niedziela, 21 sierpnia 2016

Od Clarke

W Obozie zaczynało brakować leków, a potrzebujących przybywało. Niemniej jednak radziliśmy sobie całkiem nieźle. Wyszłam z namiotu i rozejrzałam się po obozie, zobaczyłam po drugiej stronie jak półnagi Bellamy lustruje wzrokiem grupkę jakichś chłopaków.


Przewróciłam ostentacyjnie oczyma i skierowałam się w jego kierunku, przystanęłam w sporej odległości od chłopaka i mruknęłam. 
- Ubierz się, trzeba im w końcu powiedzieć, że nie mamy czym ich leczyć. - uśmiechnął się szelmowsko i odparł.
- A co nie możesz się napatrzyć? - denerwował mnie tym swoim prostactwem, ale ludzie go słuchali, więc wyboru zbytnio nie miałam. 
- Po prostu się ubierz. Ty tym razem przemawiasz. - odburknęłam i założyłam dłonie na piersi. Bell ubrał koszulkę i kurtkę, a potem niemym gestem zaprosił mnie obok siebie, a potem krzyknął.
- Zbierzcie się tu wszyscy. - nie musiał się długo prosić, bo już po chwili przed nami utworzyła się spora grupka ludzi, a ten lustrując każdego wzrokiem zaczął. - Zapas leków, który Kanclerz zostawił w lądowniku jest już na wyczerpaniu i tak po lądowaniu zostało tego stanowczo za mało, większość spaliła się podczas uderzenia, więc resztki, które zostały będą używane tylko w najbardziej wymagających sytuacjach. -kontynuował, a potem spojrzeliśmy na siebie.


- Możecie wrócić do swoich zajęć. - odparłam i wróciłam do namiotu, w którym i tak spędzałam większość czasu.


Bell? :p

Od Jace'a cd Rozalii


Patrzyłem na dziewczynę z mieszaniną irytacji i... Czegoś czego nie potrafiłem nazwać. Zachowywała się jak małe, rozpuszczone dziecko, próbujące grać kogoś starszego. Niekulturalne słowa mi nie przeszkadzały ale...
Kiedy spadła, okulary przeciwsłoneczne zsunęły się jej na nos. Teraz założyła je dumnie na czoło i w dalszym ciągu kroczyła w stronę obozu... Jednak jej oczy. Niebieskie, znacznie jaśniejsze się od moich... Oczy które zapadają w pamięci i zdają się przewiercać czyjaś duszę na wylot...Już kiedyś widziałem te oczy. Dawno temu...Zatrzymałem się delikatnie masując skroń.
Rozalia, Rozalia, Rozalia...Ro...Za!
Moje myśli, niczym burzowa chmura pomknęły w stronę jednego z najszczęśliwszych i najważniejszych wspomnień mojego życia.
***
Byłem prawdopodobnie najszczęśliwszym dziewięciolatkiem na Arce. Dzisiaj, po raz pierwszy miałem zobaczyć co takiego robi prawdziwy strażnik. Tata zabrał mnie na rutynowy patrol do najbiedniejszej części Arki... Na Walden. Cóż... Gdyby moja mama żyła, zapewne oponowałaby wysyłania dziewięciolatka do Arkowch "slumsów" gdzie rzesze głodujących ludzi, snują się po korytarzach, marząc o odrobinie chleba dla siebie lub bliskich.
Jednak moja matka z oczywistych względów nie miała szans oponować. Z resztą przytłaczający wygląd Waldena nie zrobił na mnie wrażenia... Głównie dlatego, że byłem zwykłym, szczęśliwym, nieświadomym dzieckiem i po prostu nie zdawałem sobie sprawy z panującej tam sytuacji... Owszem... Ludzie byli chudsi, ale... Szczerze mówiąc byłem zbyt podekscytowany "moim" patrolem, aby się nad tym zastanawiać. Z dumną miną kroczyłem więc obok mojego taty, czując się jak najważniejsza osoba w tym miejscu. Co chwila zerkałem na ojca, patrząc na jego mundur, widząc w nim bohatera. Prawdziwego obrońcę prawa.
-Hej wy tam! - z zachwytem patrzyłem, jak mój tata podbiega do dwóch walczących mężczyzn, wyglądających tak, jakby mieli zamiar rozerwać się na strzępy. Podbiegł do nich i...
Moją uwagę odwróciła zniszczona, sflaczała piłka, która uderzyła o tył moich nóg, niemal mnie przewracając.
-Hej! Oddaj! - zawołał chudy, ale niezwykle wysoki chłopak, który właśnie wybiegł z przyległego korytarza. Zatrzymał się, widząc moją twarz. - Ktoś ty? - zapytał.
- Yyy
Chłopak przeniósł wzrok na mojego, wciąż zajętego ojca
-Cholera. - stęknął, zupełnie tracąc zainteresowanie moją osobą. Złapał piłkę i pognał w stronę korytarza, z którego się wynurzył.
-Hej czekaj! - krzyknąłem ruszając w pościg za chłopakiem. Dogoniłem go, starając się dorównać, jego długim susom.
- Prawdziwe przekleństwo. Stary! Jeśli patrol by nas zauważył to po nas! Wiesz co grozi za wychodzenie z domu bez zgody? Wyobrażasz sobie co by było gdyby nakrył nas STRAŻNIK? Zawsze jak się pojawiają są problemy. Potrzebni jak w dupie koszula ci strażnicy. - chłopak biegł, nawijając, a ja zupełnie nic nie rozumiejąc biegłem za nim. Co złego było w moim ojcu?
W końcu wybiegliśmy na większe, okrągłe zakończenie korytarza. Moim oczom ukazała się duża grupa dzieci. Dalej siedziała długonosa kobieta, gmerająca coś przy swojej bransoletce. Kilku chłopców podbiegło do mnie i do chłopaka.
-Brawo Rick! Gramy dale... Hej! Kto to jest? - drugi, równie patykowaty chłopak spojrzał na mnie z pogardą. - Gdzie to znalazłeś? - zapytał, przy akompaniamencie chichotów znajomych.
Rick jednak nie odpowiedział. Rozjuszony minął tłumek i podszedł do niskiej prawdopodobnie młodszej dziewczyny.
-Co ty sobie wyobrażasz, co! Gdzieś ty była?! Pamiętasz co mówiłem? Podczas meczu masz tu STAĆ i GONIĆ piłki! - chłopak wydzierał się na nią, podczas gdy prawdopodobna opiekunka dalej gmerała coś przy swojej biżuterii. Dziewczyna skuliła się, lekko się cofając. - Możesz się z tym pożegnać- warknął Rick wyszarpując z kieszeni coś na kształt lalki... Była to niezidentyfikowanego koloru, szmatka, która jeśli się przyjrzeć, miała kształt człowieka. Dziewczynka otworzyła szerzej oczy, nie protestując jednak, gdy chłopak złapał lalkę w dwa palce.Patrzyłem za całą scenę z niedowierzaniem. Nie spotkałem się z czymś takim wcześniej na Arkadii. W moim sercu zakiełkowało przyjemne uczucie gniewu, rozlewając się po całym ciele.
Co to znaczy pożegnać?
Zbliżyłem się do chłopaka, wyszarpując z jego reki "lalkę"
-Co ty..
-Jace Befray - szepnąłem, tak aby reszta chłopców nie usłyszała moich słów. - Syn strażnika Evana Befraya - wysyczałem, delikatnie się uśmiechając. - Więc jaka jest kara za opuszczenie wyznaczonego terenu i zauważenie przez strażnika? Oraz obrażanie go? - zapytałem, widząc różne, zmieniające się emocje na twarzy chłopaka. Rick prychnął gniewnie, opluwając mnie przy tym śliną, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę kolegów, mamrocząc coś do nich szeptem.
Odwróciłem się do dziewczynki oddając jej zabawkę. Jej błękitne oczy nadal wyrażały przerażenie.
- Jestem Jace - powiedziałem, starając się brzmieć przyjaźnie i miło
-Roza - powiedziała dziewczyna, odbierając swoją zabawkę
-Jace! - krzyk mojego ojca rozległ się echem po korytarzach. Puściłem oko Rozalii po czym pobiegłem korytarzem do taty.
Tamtego dnia, czułem się jak bohater.
***
Uśmiechnąłem się czując niewyobrażalną satysfakcję. Roza... Zmieniła się... Kiedy ją wtedy widziałem miała brązowe włosy i zgarbione plecy. Widocznie zmienił się również jej sposób bycia. Ciężko byłoby mi teraz wyobrazić ją sobie w podobnej sytuacji.
Z resztą. Ja też się zmieniłem. Nic dziwnego, że mnie nie pamięta. Widziała mnie przecież tylko jeden raz w życiu.
Niebieska czupryna dziewczyny z każdym krokiem się oddalała, a ja zorientowałem się, że stoję w miejscu i się na nią gapię.
Podbiegłem do Rozy, starając się ukryć uśmiech igrający na mojej twarzy. Jej twarz z reguły wyrażała rozdrażnienie... Wyglądała jakby za chwilę miała się rzucić na mnie z pięściami.
- Nie przypominasz osoby, która z całego serca pragnie śmierci. - powiedziałem chcąc ostrzec ją przed niebezpieczeństwem Ziemian.
~Rozalia

sobota, 20 sierpnia 2016

Od Maxine cd: Claytona

Zgodziłam się. Trochę towarzystwa to nie od razu oznacza śmierć dla mej osamotnionej z wyboru duszy.
- Na jakim mieszkałaś statku? W arce?- Zaczął.
- Ja...Feniks. Nie lubię o tym mówić.
- Czemu? To aż takie złe? Powinnaś się cieszyć...byłaś bogata.
- Nie ja.- Zaprzeczyłam od razu- moi rodzice.
Spuściłam głowę na myśl, że miałabym się z nimi spotkać. Nie chciałam ich widzieć, a co bardziej słyszeć.
- A ty?- Spytałam. On uśmiechnął się.- Co cię tak bawi?
- Nareszcie gadasz normalnie.
- a wcześniej tak nie było?- Uniosłam brew i spojrzałam na niego.
- Arkadia- Odparł.
- Fajnie miałeś.
- nie tak jak myślisz...-westchnął, wbijając wzrok w swoje buty.- To są twoje naturalne oczy?- zmienił temat. Nie chciał rozmawiać o swojej przeszłości. Widząc jak posmutniał, nawet mi się go szkoda zrobiło.
- Tak...Mam heterochromię... czy jakoś tak. Nie przejmowałam się tym. Do czasu...z resztą nie ważne.
- ładne są.
Resztę drogi szliśmy w ciszy. Ale była ona przyjemna...przynajmniej dla mnie. Przyzwyczaiłam się do tego, a chłopak też nie wydawał się być spięty.
- To tutaj.- Zatrzymałam się przed wejściem do chatki.
-Więc..do zobaczenia, Max.
Zamyśliłam się chwilę, po czym krzyknęłam.
- Może wejdziesz?
~Ty głupia, ludzka istoto, co ty żeś odwaliła ~
Od razu w myślach dałam sobie mocnego kopa w twarz. Jednak w głębi duszy, miałam nadzieję iż się zgodzi.

Clayton?

Od Jenny cd: Clay'a

Jego słowa dochodziły do mnie powoli. Nie mogłam uwierzyć w to, co do mnie mówił. Myślałam, że moje wątpliwości zostaną choć w małym stopniu rozwiane, a tymczasem z każdą sekundą przybywało ich coraz więcej. W sumie to sama nie wiem co czułam, gotowało się we mnie od emocji i wiedziałam, że lada chwila pęknę. Widząc mnie Clay chyba to wyczuł, bo rozłożył ręce i pozwolił mi się w siebie wtulić. Staliśmy tak dłuższą chwilę, gdyż tyle zajęło mi względne dojście do siebie. Jedyne co zdołałam wtedy wydukać to ciche „Dziękuję”, byłam mu wtedy naprawdę wdzięczna. Wówczas zrozumiałam w jakim bagnie się znaleźliśmy. Chyba nie byłam tego do końca świadoma w czasie swojego pobytu tutaj. Praktycznie cały czas siedziałam w obozie próbując ulepszyć łączność z Arką. Nie wiedziałam, co się dzieje poza jego murami. Niebezpieczeństwo było duże. Zbyt duże.
- Coś na pewno można zrobić- odezwałam się po chwili z przekonaniem
- Przecież już ci mówiłem, że próbowaliśmy – Clay starał nieco ostudzić mój „entuzjazm”
- Jasne, wysłaliście grupkę zwiadowczą przeciw całemu społeczeństwu, to jasne, że to nie mogło się dobrze skończyć- moje oburzenie rosło z każdym wypowiadanym słowem. Widząc, że to nie pomaga, uspokoiłam się i odparłam najspokojniej jak mogłam:
- Słuchaj, oni nie są niepokonani. Skoro chodzą w tych kombinezonach to mają słaby punkt. Trzeba to wybadać, ale bardzo, bardzo dyskretnie. Wysyłanie tam kilku naszych ludzi to samobójstwo. Działamy zbyt pochopnie i to nas gubi. Na wycieczki do lasu chodzimy uzbrojeni tylko w pistoleciki. Ci z Mount Weather przywłaszczyli sobie las do badań, zgarnęli kilku naszych i strzelają do każdego obcego, którego zobaczą. Nie gryzie cię to?
Chłopak próbował coś powiedzieć, ale nie dałam mu dojść do słowa
- Obserwowałeś ich, łowcy i tropiciele częściej bywają w lesie niż ja. Na pewno coś można zrobić- znów zaczął załamywać mi się głos, bo czułam coś, czego nienawidziłam- bezsilność
-Żartujesz sobie teraz
- Nie Clayton, mówię całkiem poważnie.

Clay?

Od Clarke cd: Clay'a

Śledziłam biologa z Mount Weather od ponad godziny, schowałam się w zaroślach żeby mnie nie zauważył, ale jakiś koleś z obozu wszedł mi w paradę, odwróciłam się żeby odejść, ale ten dostrzegł tego w kombinezonie, podeszłam do niego od tyłu złapałam za usta i kark,, a potem wciągnęłam bezszelestnie w krzaki. Może i nie grzeszyłam wzrostem, ale sprytem owszem. Odwróciłam chłopaka w swoją stronę i przyłożyłam rękę, która przed chwilą przytrzymywała jego kark, do ust w geście milczenia, dopiero potem opuściłam drugą rękę. Wysunęłam się na przód i dalej obserwowałam mężczyznę, który zbierał nieznane mi rośliny. Gdy się oddalił znów odwróciłam się do chłopaka i syknęłam.
- Co ty do jasnej cholery wyprawiasz?! - niedawno Bell oznajmił wszystkim, że nie mają się ruszać z obozu sami. ewentualnie w sporych grupkach, ale jak widać Clay, bo tak bodajże nazywał się chłopak, złamał tę zasadę. - Wiesz co ten człowiek mógł ci zrobić? - już próbował mi wcisnąć jaki to on jest silny i odważny, ale nie zdążył, bo odparłam - Nie. Teraz mówię ja. Nie obchodzi mnie to czy jesteś od niego większy i silniejszy. oni mają nowoczesną technologię, która powaliłaby największego z nas. Już wielu z nas zabili, tak samo Ziemianie z klanów, z tego co mi wiadomo to też zaginęła Hayden, także się pilnuj. - warknęłam , a ten z cierpliwością wysłuchał moje słowa.

Clay?

Od Clay'a

Obudziłem się wcześnie rano. Na niebie nie było jeszcze widać słońca. Wstałem z łóżka i przeciągnąłem się. Zabrałem ze stolika pistolet i wyszedłem z mieszkania. Gdy przeszedłem przez bramę Obozu, mój mózg się odprężył, a ja mogłem wreszcie w spokoju myśleć.
Nie miałem wyznaczonego celu mojej wędrówki. Szedłem przed siebie patrząc, jak świat budzi się do życia. Pączki kwiatów zaczęły się rozwijać, a przede wszystkim zrobiło się jaśniej. No tak, wstaje słońce.
Wszedłem na najbliższy pagórek i stamtąd oglądałem eksplozję kolorów na niebie. Myślałem o tym, co teraz może dziać się na Arce. Czy starcza im jedzenia i tlenu? Czy moja mama ma się dobrze?
Moje rozmyślania przerwały szmery dochodzące z tyłu. Znajdowały się tam krzaki i drzewa, między którymi mógł chować się intruz. Ostrożnie podszedłem do potencjalnego zagrożenia, trzymając moją dłoń przy broni, która spoczywała za paskiem do spodni. W drugiej ręce trzymałem nóż – tak na wszelki wypadek. Odchyliłem lekko gałęzie, żeby zobaczyć, co się za nimi znajduje. Zdziwiłem się, gdy nie dostrzegłem tam niczego szczególnego – zaledwie kilka grzybów.
Znowu usłyszałem szmery. Gdy się odwróciłem, omal nie zemdlałem. Przede mną stał człowiek ubrany w kombinezon, z butlą na plecak. Człowiek z Gór. Człowiek z Mount Weather.




Somebody?

Od Claytona cd: Jenny

Zdezorientowały mnie jej pytania, ponieważ myślałem, że wszyscy zostali poinformowani o możliwym zagrożeniu ze strony ludzi z Mount Weather.

- To ty nic nie wiesz?

- O czym mam nie wiedzieć? - zdziwiła się.

- W dawnej bazie wojskowej mieszkają ludzie, którzy przeżyli wojnę nuklearną, ale o tym pewnie słyszałaś – kiwnęła głową. - Kiedy jeden z naszych ludzi oddali się za daleko od Obozu, jest łapany przez Ludzi z Gór albo Ziemian. Jeszcze żaden z nich nie wrócił – po tych słowach jej wyraz twarzy uległ zmianie. Z zaciekawienia przeszedł w strach.

- A-ale jak to? Dlaczego ich nie szukamy?

- Och, oczywiście, że na początku próbowaliśmy. Wysyłaliśmy grupy zwiadowcze praktycznie codziennie, jednak nie przyniosło to żadnych efektów. A nawet straciliśmy kilkoro łowców i tropicieli...

Jej mina wyrażała kilka emocji na raz: gniew, złość, zdziwienie, smutek, zaskoczenie i... ulgę?

- Cóż, przynajmniej to nie byliśmy my... - powiedziałem, jednak po dosłownie kilku sekundach zrozumiałem, że moja postawa jest nieodpowiednia do tej sytuacji. - Potrzebujesz chwili? - kiwnęła głową. - Och, chodź tutaj - rozłożyłem ręce. Jenna podeszła do mnie powoli, po czym wtuliła się w moją klatkę piersiową.

Jenna?

Od Jenny cd: Claytona

Z samej ucieczki niewiele pamiętam. Wszystko działo się dosyć szybko, a w moich żyłach buzowała adrenalina. Zauważyłam, że nieznajomy ma broń, więc poczułam się nieco pewniej mimo, iż nie chciałam wchodzić w otwartą walkę z grupą tych ludzi. Nie mielibyśmy szans. Chłopak przejął inicjatywę i bezpiecznie wyprowadził nas z pola rażenia. Przyznam, spisał się nieźle. Widać, że dobrze znał las, bo szedł pewnie pół kroku przede mną. Dla bezpieczeństwa obracałam się co kilka minut aby sprawdzić, czy aby ktoś za nami nie idzie. Byłam zbyt przejęta żeby wdawać się w rozmowę. Chyba jeszcze nie do końca ochłonęłam, a na poszukiwanie przygód za szybko się już nie wybiorę. Wciąż miałam nogi jak z waty, ale starałam się tego nie okazywać.

Odetchnęłam dopiero, gdy doszliśmy do bram obozu. To dziwne, ale to miejsce mnie uspokaja. Dwóch strażników rzuciło na nas okiem, po czym pozwolili nam wejść. W głowie miałam milion pytań, a moje rozważania przerwał mi mój kompan zakłócając panującą od kilkunastu minut ciszę:

- A tak w ogóle, jestem Clayton

Dobrze wiedzieć. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie wiedziałam jak się nazywa. Gdy zobaczyłam, że zaczynał zmierzać w całkowicie innym kierunku niż ja, rzuciłam w jego stronę nieco z pretensją w głosie:

- Nie ma za co

Clay tylko odwrócił się na chwilę i uśmiechnął, po czym poszedł dalej, co nieco mnie zdenerwowało. Raczej się nie dogadamy. Jednak moja ciekawość zwycięża nad godnością. Byłam zdeterminowana, żeby dostać się do Mount Weather, a każda informacja była przydatna. A ten chłopak mógł mi co nieco powiedzieć.

- Poczekaj!- powiedziałam troszkę głośniej i podbiegłam do oddalającego się rozmówcy

- Ty wiesz coś o tych ludziach? Skąd się w ogóle tam wzięli i co tam robiłeś? Siedziałeś na tym drzewie dłuższą chwilę, może coś zauważyłeś.- zaczęłam zasypywać go ogniem pytać, a on wyglądał na nieco zdezorientowanego. Miałam jednak nadzieję, że mi pomoże

Clayton?

piątek, 19 sierpnia 2016

Od Clay'a cd: Jenny

Po tym, jak Jenna mi się przedstawiła, nie czułem potrzeby powiedzenia jej, jak się nazywam. Wiedziałem, że nie jest to najbardziej odpowiedni moment. Byliśmy w dużym niebezpieczeństwie.

Dookoła nas znajdowało się około dziesięciu ludzi z Mount Weather, a ja miałem przy sobie jedynie nóż i pistolet z dziesięcioma kulami. Co dziwniejsze, wiedziałem, że Jenna nie jest ani tropicielem, ani łowcą. Osoby, które pełnią właśnie taką funkcję w obozie mają specyficzne nawyki, kiedy są w terenie. Przede wszystkim, zawsze zabierają ze sobą broń palną, a nie zapowiadało się na to. Łowcy zazwyczaj mają ze sobą karabin, a tropiciele przynajmniej małe pistolety.

Przyłapałem się na zbyt długim patrzeniu w jeden punkt. Podniosłem wzrok, żeby ocenić sytuację, w jakiej się znajdujemy. Nie powiem, że było ciężko, ale jakoś damy radę, prawda?

Szepcząc i gestykulując przekazałem Jennie jak się stąd wydostaniemy. Kiwnęła głową w geście zrozumienia. Zaczęliśmy działać.

Przeszliśmy kilkanaście metrów wzdłuż krzaków, do najbliższego wzniesienia. Następnie schowaliśmy się za nim i oddaliliśmy się jeszcze trochę od wrogów na tyle, żebyśmy nie byli w zasięgu ich wzroku. Skierowaliśmy się w stronę obozu, do którego dotarliśmy po kilkunastu minutach. Całą drogę przebyliśmy w ciszy.

- A tak w ogóle, jestem Clayton – powiedziałem na odchodne, po czym uśmiechnąłem się do niej i odszedłem w stronę mojego mieszkania.


Jenna?

Od Clay'a cd: Maxine



Słodki Jezu, jaka ona jest niska.

Nie, żebym miał coś przeciwko. Wręcz przeciwnie - uważam, że jest to urocze i przydatne w codziennym życiu, na przykład kiedy musisz schować się przed wrogiem. Chociaż bycie wysokim ułatwia zdobywanie jedzenia z wyższych drzew, mogę sięgnąć wyżej, niż inni i zdobyć przewagę w walce.

- Masz nade mną przewagę – powiedziałem, żeby zwrócić jej uwagę. - Ty wiesz, czym ja się zajmuję, a ja nie wiem jaką ty pełnisz funkcję w obozie.

Nawet bez patrzenia mogłem wyczuć, jak się uśmiecha. Wbrew pozorom nie był to uśmiech ironiczny. Uśmiechała się do mnie jednym z tych uśmiechów, który widzi się tylko kilka razy w życiu.

Dobra, na prawdę coś się ze mną dzieje, skoro zaczynam cytować Wielkiego Gatsby'ego.

- Jestem mechanikiem, jeśli o to ci chodzi – tym razem to ja się uśmiechnąłem.

Doszliśmy już do bramy obozu.

- Odprowadzić cię? - spytałem, kiedy minęliśmy strażników.

- Pewnie.




~*~

Maxine?

Od Maxine cd: Claytona

- Co? - spytał, jednak zamiast się zatrzymać, dalej szedł ale już wolniej.
- Co z nimi zrobisz?
- Moją robotą jest tropienie, nie martw się.
- Wyglądam na delikatną na krzywdę innych? - zmarszczyłam brwi.
- Tak. - uśmiechnął się. Wkurza mnie.
- Ugh. Zostawiam cię z twoimi sarenkami, które właśnie płyną przez rzekę.
- co? - odwrócił się. Jednak one zdążyły zniknąć z naszego pola widzenia. Chłopak zaczął biec. A co mi tam. Pobiegłam za nim.
- Spójrz. Tylko dwie są dotknięte promieniowaniem.- ta. Zdążyłam je rozpoznać po tym, że miały dodatkowe połowy głów.
- A gdzie łowcy? - zdziwiłam się lekko.
- Wiesz... Teraz badam tylko ich położenie. Jutro zapewne też tu będą. A teraz... Jest noc. Jeszcze coś nas pożre - przewrócił oczami. Nie lubiłam tego uczucia. Żyliśmy na arce, ale chcieliśmy wrócić na ziemie,która jest o wiele niebezpieczniejsza, zważywszy na nieznane nam jeszcze stworzenia.
- Ok. - mruknęłam.
- Clayton - Podał mi rękę, którą niechętnie uścisnęłam.
- Maxine.
- Ładnie.
- Ta... Dzięki.
Szliśmy dalszą drogę w ciszy. Jest pierwszą osobą, którą poznałam. Wyglądał na chłopaka starszego ode mnie. Pewnie dla tego, że ja byłam niska a on wysoki. Co do moje wzrostu... Mam go gdzieś. Lubię być niska, więc nie mam co do tego jakiś przeciwwskazań.

Clay?

Od Claytona cd: Maxine

- Odpowiedz. - dziewczyna wyjęła nóż i dość blisko do mnie podeszła. W tym momencie włączył się mój instynkt samozachowawczy.

Chwyciłem za jej nadgarstek i wykręciłem rękę tak, że jej plecy dotykały mojej klatki piersiowej. Zaczęła się wyrywać, jednak mój uścisk był mocny.

- Jeśli się uspokoisz, puszczę cię, okej?

- Dobra - odpowiedziała niechętnie, jednak puściłem ją, jak wcześniej powiedziałem.

Stanęła przodem do mnie. Dzieliło nas kilka metrów, jednak nawet z tej odległości mogłem zobaczyć, jak niesamowicie piękne ma oczy. Jedno jasne, drugie ciemne. Brąz i błękit. Niebo i ziemia.

Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos kroków, który dochodził zza moich pleców. Odwróciłem się i dostrzegłem gromadkę jeleni. Było ich około pięciu. Co dziwniejsze, tylko dwa z nich w pewnym stopniu uległy promieniowaniu. Nagle jeden z nich odwrócił się w moją (a właściwie naszą) stronę i całe stado zaczęło się oddalać.

Już miałem biec za nimi, gdy zatrzymał mnie głos dziewczyny.

- Czekaj!




~*~

Max?

Od Jenny cd: Claytona


O Mount Weather dowiedziałam się, gdy przypadkowo podsłuchałam rozmowę Clarke i Bellmy’ego. Mówili coś o grupach badawczych przechadzających się od czasu do czasu po Ziemi. Rzadko byli widywani i dziwiło mnie dlaczego. Skoro prowadzili zaawansowane badania, na pewno musieli mieć dobry sprzęt. W głowie zaświeciła mi się od razu lampka. Gdybym zyskała do niego dostęp, moglibyśmy zdobyć ogromną przewagę, a ja sama mogłabym się pobawić nowoczesną technologią, czego oczywiście na Arce mi nie pozwalano. Sam plan, nawet jak na mnie, był głupi, ale mógł się powieść. Wystarczyłoby tylko wkraść się po cichu do ich siedziby i podpatrzeć co nieco. Może udałoby mi się odtworzyć choć w pewnym stopniu ich urządzenia w obozie.

Oliwy do ognia dodał fakt, że idąc po wodę zauważyłam człowieka w żółtym kombinezonie. Wracając do obozu w mojej głowie kłębiło się tysiąc myśli na minutę. Pomyślałam, że dziś jest ten dzień i w końcu może mi się to udać. Długo się nie zastanawiałam i postawiłam niepostrzeżenie się wymknąć. Wszyscy byli zajęci odbieraniem swoich racji żywieniowych, więc nikt nie zadawałby zbędnych pytań. Szybko chwyciłam swój bukłak i ruszyłam w miejsce, gdzie pierwszy raz zobaczyłam obcych ludzi. Oczywiście gdy tam wróciłam nikogo już nie było, ale postanowiłam się nie poddawać i jednak ich znaleźć. Co prawda tropiciel ze mnie żaden, ale mam swoja wtyki i udzielono mi kilku wskazówek. Po godzinie marszu usłyszałam ciche rozmowy. Poszłam w ich kierunku ważąc kroki. Starałam się stawiać je tak cicho, jak tylko potrafiłam. Moim oczom ukazała się grupka badaczy w kombinezonach. Zastanawiało mnie czemu oni je noszą i czy aby ja też nie powinnam. Może powietrze wokół jest skażone? Ukryłam się w zaroślach i obserwowałam ich poczynania. Dobrze, że byłam ubrana w zieloną koszulę, która choć troszkę mnie maskowała. W pewnym momencie wśród zgromadzenia wybuchło poruszenie, a jeden z naukowców zaczął wskazywać palcem na pobliskie wzgórze. Dopiero wtedy zauważyłam stojącego tam ziemianina. Stał odwrócony do nich plecami. Chwilę potem usłyszałam jedynie świst i zobaczyłam, jak mężczyzna na wzgórzu pada. Zastrzelili go. Tak po prostu. Nic im nie zrobił, a ci od razu sięgnęli po broń. Cały plan poszedł się paść, nie wiedziałam, że są tak uzbrojeni. Po chwili każdy z nich dzierżył w dłoni karabin i rozglądali się dookoła. Najwyższy z nich wyciągnął z kieszeni małe urządzenie, które wyglądało na krótkofalówkę i zbliżył je do ust. Ledwo usłyszałam jego rozmowę.

- Czysto- odparł zimnym tonem

-Przyjąłem, pracujemy dalej- odpowiedział radiowy głos

Jest ich więcej. I co gorsza, są w pobliżu. Wtedy dotarło do mnie, że pora uciekać. Co by było gdyby mnie złapali. Mogli by mnie zabić. Albo znaleźć drogę do naszego obozu, a wtedy byłoby bardzo źle. Po cichu zaczęłam się wycofywać, a gdy straciłam ich z oczu ruszyłam szybkim marszem przed siebie. Nie przewidziałam tylko jednego. Faktu, że oni przecież nie są jedyną grupą, a w pobliżu mogą czaić się inni. I tak też było. Trafiłam na kolejną grupę. Tym razem nie zamierzałam ryzykować i postanowiłam obejść ich dookoła, bezpiecznie skryta za krzakami. Wtem ujrzałam czyjąś nogę zwisającą z drzewa naprzeciwko mnie. Mój wzrok powędrował wyżej i ujrzałam sylwetkę mężczyzny. Chcąc dojrzeć więcej zbliżyłam się nieco do niego. Wtedy zrozumiałam, że to ktoś z obozu. Nie wyglądał na ziemianina, ani nie był jednym z badaczy, bo przecież nie miał kombinezonu. Robił to, co ja przed chwilą, czyli przyglądał się całemu zajściu. Chyba jednak nie dojrzał tego, co ja. Jeden z ludzi w kombinezonach zbliżał się niebezpiecznie do niego. Czy badacz zobaczył chłopaka? A co jeśli i jemu coś zrobią? Własnych ludzi trzeba bronić, tak postanowiłam i ja. Podniosłam z ziemi mały kamyk i rzuciłam pod nogi nieznajomych. Akcja dywersyjna, teraz, albo nigdy. Kiedy naukowcy połknęli haczyk, ruszyłam do drzewa i ściągnęłam z niego chłopaka. Jego upadkowi towarzyszył mały huk. Nie byłam pewna, czy ktoś to usłyszał. Na wszelki wypadek położyłam się na nim i zakryłam mu usta, bo oddychał bardzo szybko, chyba z zaskoczenia, czemu się nie dziwię. Próbując dać mu do zrozumienia, że jesteśmy teraz oboje w tarapatach rzuciłam tylko:

-Shh, bo jeszcze nas usłyszą.

Chłopak chyba zrozumiał, bo pokiwał lekko głową i nieco się uspokoił. Mając nadzieję, że będzie współpracował zabrałam rękę z jego ust, ale dalej leżeliśmy na ziemi. Dopiero gdy grupa zniknęła w gęstym lesie zwlekłam się z niego i wstałam. On uczynił to samo. Wiedząc, że w każdej chwili mogą wrócić, wciąż nieco cichszym głosem powiedziałam jednym tchem:

- Zwariowałeś? To nie jest bezpieczne miejsce. Miej oczy dookoła głowy albo długo tu nie zabawisz. Powinniśmy się zmywać zanim tu wrócą.

Mężczyzna wyglądał na nieco zdziwionego i zdezorientowanego całą sytuacją. Nic dziwnego, w ciągu kilku sekund z drzewa ściągnęło go prawie dwa razy niższe dziewczę. Jedyne co odparł to:

- Skąd się tu wzięłaś? I kim w ogóle jesteś?

Nie mając czasu na tłumaczenia złapałam go za przedramię próbując zachęcić do opuszczenia tego miejsca rzuciłam:

- Jenna, ale nie czas teraz na to. Chodźmy

<Clay? :)>

czwartek, 18 sierpnia 2016

Od Maxine

Leżałam właśnie na hamaku, gdzieś w lesie. Nie bardzo pamiętam, jak się tam dostałam...Zanik pamięci? A może po prostu jestem zbyt zmęczona? Albo to i to. Nie spałam. Nie mogłam. Było chłodno, a ja leżałam w czarnym crop topie i krótkich, jeansowych spodenkach. Nie słyszałam żywej duszy.
~ Pewnie dla tego, że jest 3:00 w nocy, geniuszu ~
A jednak. Jakiś dźwięk. Dobiegał z niedaleka.
Sięgnęłam po nóż i zeskoczyłam z mojego tymczasowego łóżka.
Powoli i cicho szłam w owe miejsce. Jaki debil chodzi w nocy po lesie?
~ ty ~
Po chwili znalazłam się na "polanie", służącej do treningów. Stanęłam za jednym z drzew. Widziałam jakąś postać... Nie znałam tu praktycznie nikogo, więc nie wiedziałam kim ta osoba jest.
Jeden z noży, przeleciał tys przed moją głową. O nie...
- Możesz bardziej uważać!? - warknęłam i wzięłam broń, która wbiła się w inne drzewo. - To chyba twoje. - podeszłam do nieznajomego.
- Przepraszam. Ale to ty chowałaś się za drzewem. A wiesz, ja rendgenu w oczach nie mam.
- Było nie hałasować. W tedy bym tu nawet nie przyszła. Poza tym, kim jesteś? - odparłam szybko.
- To pytanie powinno być skierowane do ciebie.
- Odpowiedz- wyjęłam swój nóż i niebezpiecznie blisko podeszłam do osoby.

Ktoś odpowie :)?

Od Claytona

Od rana śledziłem grupę ludzi z dziwnymi zbiornikami na plecach. Wiedziałem, że nie pochodzą z obozu, który zbudowaliśmy, gdy wylądowaliśmy na ziemi. Gdyby tylko ktoś taki przekroczył bramę obozu, od razu zaprzyjaźnieni mi ludzie poinformowaliby mnie o tym zajściu. Chociaż nie, przecież plotki bardzo szybko się rozchodzą. Wystarczyłoby, żeby jeden człowiek zobaczył coś, czego nie powinien. Myślę, że po kilku chwilach wiedziałbym o wszystkim ze szczegółami.

Wszedłem na drzewo obok mnie, starając się być niezauważalny. Ci dziwni ludzie zaczęli pobierać próbki ziemi i roślin do specjalnych szklanych fiolek. Bardzo prawdopodobne, że kawałki flory potrzebne były im do badań nad promieniowaniem, bo po co innego nosiliby te zbiorniki? Może nie umieją oddychać naturalnym powietrzem?

Zanotowałem w głowie, żeby później dopytać się kogoś, o co chodzi.

Nagle poczułem szarpnięcie i spadłem z ogromnym hukiem na ziemię. Co dziwne, ktoś na mnie leżał i zasłaniał mi usta, żebym nie wypuścił nawet głośnego oddechu. Co jeszcze dziwniejsze, długie, ciemne włosy tej osoby zasłaniały mi całą twarz.

- Shh, bo jeszcze nas usłyszą... - teraz już miałem pewność, że jest to dziewczyna.

Jakaś dziewczyna?

Nowy mechanik!


  Maxine Woodland 

Od Rozalii cd. Jace'a

Moją ofiara okazał się wysoki, dobrze zbudowany chłopak. Miał długie, jasne włosy, które były nie tylko długie, ale i rozpuszczone. Z tyłu zapewne by wyglądał jak dziewczyna, co w sumie nieco mnie rozbawiło. Wizerunek chłopaka dopełniały niebieskie oczy. Był dokładniej tak samo ubrany jak ludzie pochodzący z Arki, co mnie od niego bardzo odrzuciło. Nienawidziłam ludzi stamtąd, byli oni zepsuci do cna, on za pewne także. Tak jak i ja, po co mam samą siebie okłamywać? To oni wykreowali moją osobowość, jestem taka sama jak oni. A jeśli ja jestem su*ą, to oni także.
Wstałam z trawy z łatwością. Spojrzałam na chłopaka, który właśnie otrzepywał się z liści i piachu. Zmarszczyłam czoło, gdy tylko usłyszałam jego słowa. Nie podobało mi się to, w jaki on sposób się do mnie odzywa.
- Trzymanie się z dala ode mnie też jest dużo prostsze, niż łażenie pode mną - warknęłam i sama otrzepałam się z piachu. Z niebieskich włosów wyciągnęłam trochę trawy i parę suchych liści, a nawet jedną małą gałązkę. Zauważyłam, że nieznajomy się na mnie gapił. Tylko takim wzrokiem, jakby próbował sobie coś przypomnieć. - Co się ku*wa gapisz? - znowu warknęłam podnosząc na niego wzrok i chowając ręce do kieszeni.
- Może trochę kultury? - w jego głosie słyszałam nutkę złości, aczkolwiek on sam był spokojny. Musze przyznać, że trochę mi się to spodobało. Zazwyczaj albo się mnie bali, albo od razu podskakiwali i próbowali mi coś zrobić. On za to za wszelką cenę widać próbuje zachować cierpliwość. Zobaczmy, ile on jej ma.
- Dla takiego kogoś jak ty szkoda jej - podniosłam głowę do góry, z obojętnym spojrzeniem, bez uśmiechu. Zmarszczył brwi, ale jednak to dalej trzymał się stoickiego spokoju.
- Jak się nazywasz? - zmienił temat. Zaśmiałam się w duszy.
- A kto pyta? Byle kto nie musi tego wiedzieć - jakoś nie potrafiłam się przełamać i być odrobinę milsza. Po prostu musiałam sprawdzić ile on ma tego spokoju. Chociaż w rzeczywistości ten eksperyment zaczynał mnie powoli nudzić. Nie on sam, tylko to, że w ogóle z nim rozmawiać. Jestem głodna, chciałabym coś zjeść, a zamiast tego użeram się z nim jak z małym dzieckiem.
Westchnął zrezygnowany, próbując się opanować. Chaba mu nie przypadłam do. Uśmiechnęłam się zwycięsko, jednak uśmiech ten był tak mały, że wręcz niewidzialny. Trudno go było dostrzec.
- Jace jestem. Wystarczy ci? - przewróciłam oczami i ruszyłam wzdłuż murka.
- Rozalia - dlaczego mu się przedstawiłam? Aby dał mi spokój. Jeśli teraz da mi spokój, zapewne się więcej nie spotkamy. A o to mi właśnie chodziło. Po co mi jakieś towarzystwo? Jestem kaleką, że go potrzebuje? Świetnie radzę sobie sama, bez żadnej pomocy. A gdybym mu nie odpowiedziała na pytanie, możliwe, że by ruszył za mną i wypytywał o to cholerne imię. Chociaż w rzeczywistości nie mam pojęcia po co on to chce wiedzieć. Czy ja mu kogoś przypominam? Trochę w to wątpię. Ale w sumie widać, że jest z arki. Może w dalekiej przeszłości się przypadkiem spotkaliśmy. Może go pobiłam? Albo on mną gardził i wykorzystywał? A może to on wlał mi niebieski barwnik do szamponu? Wszystko jest możliwe. Nie pamiętam praktycznie nikogo już stamtąd. Za wszelką cenę próbowałam zapomnieć ich imion, wyglądu twarzy, głosu, śmiechu i wszystkiego innego. Nie chciałam nikogo pamiętać i udało mi się. Jedyne co zostało mi w głowie, to to, jak mnie traktowali. I tak miało pozostać już do końca życia, abym nigdy nie zapomniała jacy są ludzie naprawdę.
- Życie ci nie miłe człowieku, że leziesz za mną? - zapytałam zirytowana widząc, jak chłopak podąża w moim kierunku.
Spojrzałam na niego kątem oka. Na jego twarzy malowały się zmarszczki od nerwów, jak i grymas, który nie wskazywał na zadowolenie. Widząc jego naburmuszoną twarz, znowu zaśmiałam się w duchu, że tak łatwo jest go wyprowadzić z równowagi, chociaż tak czy siak nieźle mu szło uspokajanie się. Ja bym tak nie potrafiła. Gdy mnie coś rozzłości, nie ukrywam tego. Atakuje od razu, bez żadnych „ale” czy ostrzeżeń. No dobra, czasem pośle jakieś małe ostrzeżenie, ale rzadko. Wole od razu zadziałać i nie tępić sobie języka.
Byłam strasznie głodna, zaburczało mi w brzuchu. Złapałam się brzuch i go trochę pomasowałam, mówiąc w głowie, aby się zamknął. Ponownie spojrzałam na Jace, czekając na jego odpowiedź, która nie nadchodziła. Jakby dalej próbował sobie o czymś przypomnieć. Prychnęłam tylko znudzona nim, po czym kontynuowałam swój powrót do obozu. Miałam zamiar napełnić żołądek i wrócić tutaj. Nie miałam zamiaru słuchać ani przywódczyni, ani kogokolwiek innego. To nie moja bajka.

<Jace? Przypomniałeś już coś sobie?>

środa, 17 sierpnia 2016

Od Hayden cd: Gabriel'a

Wiedzieliśmy o ludziach z Mount Weather od Bellamy'ego, ostatnio jak był na polowaniu znalazł jeden z takich skafandrów, ale był popalony, więc tak naprawdę nie wiemy jak zginął. Dobiegłam do obozu, ale nie byłam zdyszana, wręcz przeciwnie. Oparłam ręce na kolanach i profilaktycznie odetchnęłam parę razy. Wyprostowałam się i skierowałam do namiotu medycznego, spotkałam tam Clarke.
- Jest mój przydział? - spytałam chwytając dwie fiolki, jedną z wodą, a  drugą z spirytusem. Przyjrzałam się im uważnie a potem tą pierwszą odłożyłam, a spirytus włożyłam do kieszeni tak, żeby dziewczyna nie zauważyła.
- Tak, możesz go odebrać u Bellamy'ego, ostatnio on się tym zajmuje. - odparła dziewczyna i zajęła się swoimi sprawami. Poszłam do namiotu, w którym mieszkał drugi przywódca i wkroczyłam tam bez zapowiedzi. Jak się okazało Bell nie był sam, towarzyszyły mu dwie niebrzydkie dziewczyny, blondynka i brunetka. Spojrzałam na nie lekceważąco i mruknęłam.
- Wstawaj. Potrzebuję mój przydział. - chłopak spojrzał na mnie i odepchnął je na bok, wstał rozebrany od pasa w górę i musnął dłonią moją brodę mrucząc.
- Czyżbym wyczuwał zazdrość? - chwycił porcję zamkniętej hermetycznie papki sprowadzonej z Arki i podał mi do ręki, ale nie puścił od razu. - Jak chcesz możesz się przyłączyć, sądzę że Brittany i Georgia nie będą miały nic przeciwko. - odparł spoglądając na rozebrane dziewczyny leżące na łóżku.
- Nie jestem szmatą, która się puszcza z pierwszym lepszym z brzegu Bell, ale dzięki za propozycję. - odparłam odpychając go od siebie palcem, a potem wyszłam. Ruszyłam do mojej samotni, czyli nad rzekę i tam w spokoju zjadłam swój przydział. Siedziałam nad rzeką strugając patyk aż do nocy, mało sypiam, zdarza się i tak, że prawie w ogóle, więc znalazłam sobie zajęcie i teraz to ja mogę siedzieć. Tak jak przypuszczałam siedziałam całą noc, mimo to nie byłam zmęczona. No może troszeczkę,oparłam głowę na dłoniach i zamknęłam na chwilę oczy. Po chwili ciszy w szyi poczułam piekący ból, zerwałam się na nogi i stanęłam w pozycji bojowej. Gdy zobaczyłam napastnika opadła mi szczęka. Gabriel. Nim jednak zdążyłam coś powiedzieć zrobiło mi się ciemno przed oczyma i upadłam. Gdy traciłam resztki świadomości wychwyciłam jego słowa.
- Przepraszam... Nie dali mi wyboru... - odparł podnosząc mnie z ziemi. To wszystko co pamiętam, teraz jest tylko ciemna pustka i nicość, którą odczuwam bardzo silnie.

Gabriel? :3

sobota, 13 sierpnia 2016

Od Jace'a cd Rozalii


Sen zakończył się tak nagle, jak się rozpoczął, pozostawiając mnie dyszącego i zlanego potem na prostej pryczy, którą obrałem sobie za łóżko. Leżałem chwilę, pozwalając, aby krople potu spłynęły z mojego czoła, gdzieś we włosy.
W całym namiocie było niemiłosiernie gorąco, a przez materiał czułem ostre promienie słońca. Uśmiechnąłem się delikatnie. Słońce to jedna z tych rzeczy, do których długo nie będę mógł się przyzwyczaić. Owszem. Widziałem je z zabrudzonych okien Arkadii, ale co innego widzieć słońce, a co innego czuć jego promienie na skórze, widzieć jak działa na wszystkie rośliny i zwierzęta żyjące wokół.
Zaśmiałem się krótko. Może, jeśli dożyję starości przyjdzie mi zostać żyjącym w zgodzie z naturą dziadkiem, który wstaje o 4 rano, aby podlać zwiędłe kwiatki. Przeciągnąłem się i niechętnie wyszedłem z namiotu, prosto w promienie porannego słońca.
***
Kroczyłem powoli wśród gęstych zarośli. Słońce było już wysoko, a niewinne poranne promyczki przemieniły się w istny żar, którego nawet wszechobecne drzewa nie mogły powstrzymać.
Teoretycznie tropiciele na zwiadzie powinni poruszać się dwójkami, jednak ja pod pretekstem wykonywania swoich obowiązków, mogłem w każdej chwili wyjść z obozu setki. W rezultacie zamiast przydzielonych mi dwóch patroli dziennie, robiłem cztery. Powód był niezwykle prozaiczny. Po prostu nie przemawiało do mnie siedzenie w obozie i pomaganie np. przy stawianiu namiotów, dla dobra ogółu. Wolałem udawać, że robię coś pożytecznego, będąc poza bramami. Nasze ograniczenie na arkach trwało zbyt długo, abym teraz z uśmiechem na twarzy słuchał rozporządzeń Clarke, która dla naszego dobra zatrzymuje nas na określonym pasie ziemi, jak stado bydła. Oczywiście doskonale rozumiem sposób myślenia dziewczyny. Ba. W pełni go popieram. Łatwiej zapewnić nam bezpieczeństwo, kiedy siedzimy za bramami obozu.
Ja po prostu wyjątkowo nie lubię być bezpieczny. Poza tym, będąc człowiekiem małej wiary nie wierzę, że wzniesiona na prędce brama byłaby w stanie powstrzymać prawdziwe niebezpieczeństwo.
Jeśli chodzi o niebezpieczeństwo... Ostatnio w pobliżu terenów zauważyliśmy kilku ziemian. Niby nic wyjątkowego, ale setka powinna mieć się na baczności. Nigdy nie wiadomo co...
Moje typowo zawodowe rozmyślania przerwał niecodzienny widok niebieskowłosej dziewczyny, maszerującej dość chwiejnym krokiem po niewysokim murku. Najwyraźniej nie tylko ja nie respektowałem rozporządzeń Clarke... Miałem jednak cichą nadzieję, że setka bardziej przejmie się nadchodzącymi ziemianami.
- Hej - zawołałem niebieskowłosą z zamiarem opieprzenia jej za pałętanie się poza bramą. Taki był mój obowiązek... Chyba.... Dziewczyna jednak albo mnie zignorowała, albo po prostu nie usłyszała. Z cichym westchnieniem ruszyłem w jej stronę, z rozbawieniem patrząc, jak ta, niczym wściekła kura kroczy po murku.
Z chwili na chwilę zauważałem coraz więcej szczegółów. Wyglądało na to, że dziewczyna ubrana była jedynie w stanik i krótkie spodnie. Nie żeby zrobiło to na mnie większe wrażenie... "Atrybuty" dziewczyny były raczej znikome. Zaśmiałem się cicho do własnych, typowo męskich myśli, po czym podszedłem pod sam murek.
Dziewczyna miała zamknięte włosy, co wyjaśniało jej dziwny, chwiejny chód. Kojarzyłem jej włosy. Możliwe, że widziałem ją kilka razy w obozie, ale za nic nie mogłem sobie przypomnieć jaką pełni funkcję i czy jest jakoś upoważniona do wychodzenia poza bramy obozu. Dokładnie w momencie, kiedy otworzyłem usta, aby o to zapytać, dziewczyna zahaczyła ręką o jedną z gałęzi niewysokiego drzewka, straciła równowagę i spadła prosto na mnie.
Łokieć dziewczyny wbił mi się w brzuch, przy czym cicho jęknąłem zaskoczony i razem z niebieskowłosą przewróciłem się na trawę.
- Hej! - warknąłem, wyplątując się z włosów dziewczyny i wstając. - Chodzenie z otwartymi oczami jest dużo prostsze...Powinnaś spróbować. Może ograniczysz upadki z wysokości. - powiedziałem, pobieżnie otrzepując się z liści.

~Roza?

sobota, 6 sierpnia 2016

Od Jenny

Na dworze powoli zaczynało świtać, a więc była to odpowiednia chwila aby wstać. Szczerze mówiąc średni mi się chciało, ale moje ciało wręcz domagało się ruchu. Leniwe zwlekłam się z łóżka i zaczęłam ubierać. Włożyłam na siebie luźną, białą bluzkę, krótkie jeansowe spodenki i czarne trekkingowe buty. Włosy spięłam w kucyk, aby nie walały mi się po twarzy w czasie przebieżki. Pociągnęłam dwa łyki wody z bukłaka, który trzymałam przy łóżku i wyszłam na zewnątrz. Poranek był wyjątkowo chłodny. Powietrze było rześkie i bardzo przyjemnie mi się oddychało. Ogarnęłam wzrokiem cały obóz, ale wszyscy chyba jeszcze spali, bo nie było widać żywej duszy. Przynajmniej nikt nie będzie zadawał zbędnych pytań. Ruszyłam w kierunku bramy, a gdy już ją przekroczyłam próbowałam wybrać kierunek, w którym się udam. Zdecydowałam się na trasę, którą wybierałam wcześniej, nie miałam dziś zbytnio ochoty na eksperymenty. Zaczęłam od wolnego truchtu, aby rozgrzać mięśnie. Mogłam wtedy jeszcze skontrolować, czy aby nikt lub nic nie czai się w zaroślach, gdyż miałam jeszcze w miarę podzielną uwagę. Po około jednym kilometrze przyspieszyłam i stopniowo dochodziłam do swojego optymalnego tempa. Wtedy mój umysł zamykał się na dobre, byłam w transie. Mój oddech stawał się coraz szybszy i czułam krople potu spływające po moim czole. Drzewa dawały przyjemny cień, choć słońce niedawno wzeszło i nie było jeszcze tak ostre. Czułam, że będzie dziś ciepły dzień, bo po chłodnym wietrze nie było ani śladu, a zaczynało się robić dosyć duszno. Po pół godzinie tak intensywnego biegu moje płuca zaczęły mnie palić, więc stwierdziłam, że to dobry czas na chwilę odpoczynku. Zwolniłam więc trochę, aby uspokoić cały organizm i znów stałam się bardziej otwarta na świat. Zauważyłam niewielki wodospad ze strumykiem, więc postanowiłam napić się nieco wody i opłukać twarz oraz kark. Po takim orzeźwieniu wytarłam się w koszulkę i ruszyłam dalej. To właśnie wtedy usłyszałam dziwny ryk, a z pobliskiego drzewa poleciały wystraszone ptaki. Serce zaczęło bić mi szybciej nich dotychczas i ruszyłam w długą z powrotem do obozu. A zapowiadało się tak spokojnie- pomyślałam, po czym znowu usłyszałam ten dziwny dźwięk. Obróciłam się, aby ocenić skąd dobiega i czy aby przypadkiem nie tuż zza moich pleców i wtedy poczułam nagłe uderzenie. Momentalnie znalazłam się na ziemi i chwilę mi zajęło, aby zrozumieć co się właściwie stało. Ułatwił mi to jęk jakiegoś osobnika, w którego prawdopodobnie wbiegłam w amoku. Szybko podniosłam się otrzepując piasek i liście, które przylepiły się do mokrej koszulki, po czym nieco błagalnym tonem powiedziałam:

- O cholera! Nie zauważyłam cię, przepraszam bardzo

Wyciągnęłam w kierunku powalonej osoby rękę, aby łatwiej było jej wstać

- Pomogę ci, wybacz mi to- dodałam bardzo zakłopotana i posłałam niepewny uśmiech.




<Ktoś chętny? :D>

czwartek, 4 sierpnia 2016

Od Hayden cd: Phil'a +18

Stałam na palcach, bo miałam zaledwie 160 cm, a on prawie dwa metry. Miał ładne błękitne oczy, które wpatrywały się w moje z takim utęsknieniem, że ktoś, kto patrzyłby na nas z boku mógłby pomyśleć, że ten chłopak nie widzi świata poza mną. Czy ja wiem, czy nie widzi? Przycisnęłam usta do jego nabrzmiałych z podniecenia warg.



Wpijał się w moje usta tak zachłannie, jakby to zależało od jego życia, pozwalałam mu na to, bo sama czułam się podobnie. Jak dwa kawałki puzzli, które raptem się spotkały i pasują do siebie pod każdym względem. Nie wiem czy pragnął tego tak bardzo jak ja, ale to uczucie przeważało nad wszystkim, błądziłam dłońmi po jego ciele, a on położył swoje na moich pośladkach. Przyciągnął mnie bliżej siebie tak bardzo, że nie było praktycznie między nami wolnej przestrzeni. Nie odrywając ust od pocałunku uniósł mnie i zaniósł do warsztatu, tam położył mnie na posłaniu i dalej całując zdejmował po kolei moje ubrania. Zostałam w samej bieliźnie, a potem ja zabrałam się za jego odzież, został w bokserkach. Oderwał się na chwilę ode mnie i spojrzał pytająco. Skinęłam głową i znów przywarliśmy do siebie. Rozebrał mnie do końca i praktycznie rozerwał bokserki, nie byłam w tym początkująca, ale też nie był to dla mnie setny raz, otóż był to drugi. Jeszcze raz spojrzał mi w oczy upewniając się, że na pewno chcę to zrobić i... Ał, wbił się we mnie tak mocno, że aż jęknęłam.

- Przepraszam. - szepnął i tym razem był nieco delikatniejszy, było mi przyjemnie, w wolnym tempie wchodził i wychodził, otworzyłam usta, gdy przyspieszył. Jego ruchy wprawiały mnie w coraz większą ekstazę, jemu też się chyba podobało... Reszta przebiegła w strasznie przyjemnych okolicznościach. Opadliśmy na pościel spoceni i zaspokojeni.


Ubrałam bieliznę, chłopak poszedł w moje ślady, a potem położyliśmy się oboje, pocałował mnie w bark i przytulił do siebie na tzw. łyżeczkę. Było mi błogo, tym bardziej, że miałam z kim dzielić się tym uczuciem.

Phil? :3


Od Phil'a cd: Hayden

Dziewczyna wyszła. Znowu. Ta sytuacja powtarza się już kilka razy, a ja za każdym razem idę za nią. dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Może dlatego, że kilka chwil temu trochę jej powytykałem. Może dlatego, że ona potrzebuje ode mnie odpocząć... A może ja mam to gdzieś... Może po prostu nie chcę ryzykować, że już jej nie znajdę... Te myśli nie dawały mi spokoju. Kopnąłem leżącą na ziemi puszkę, która z hukiem uderzyła o ścianę warsztatu. Odwróciłem się. Zaczęło padać. Mocno padać. Mnie jednak, to nie obchodziło. Wybiegłem z warsztatu. Rozejrzałem się. Wybrałem kierunek i zacząłem biec w tą stronę. W końcu zatrzymałem się. Ujrzałem przed sobą rudowłosą dziewczynę siedzącą na ziemi. I ja, i ona byliśmy cali mokrzy. Rozpadało się bowiem nie na żarty. Stanąłem w odpowiedniej bezpiecznej odległości. Dziewczyna mnie nie dostrzegła, do czasu. W pewnej chwili odwróciła się do mnie i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, jednak chwilę potem zamknęła je. Zaczęliśmy do siebie podchodzić powoli, małymi kroczkami, po czym zaczęliśmy biec, aż spotkaliśmy się. Położyła dłoń na moim policzku. Była bliska płaczu. Wyszeptała coś w stylu "Przepraszam", ale nie zwróciłem na to uwagi. Woda z nas spływała, a my zachowywaliśmy się, jakby świeciło słońce. Zbliżyłem się do niej i delikatnie pocałowałem ją. Jej usta były chłodne, ale słodkie. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie, jednak trwała tylko kilka sekund. Mimo wszystko zdążyłem ją delikatnie objąć, a ona założyła mi ręce na szyję. Po krótkiej chwili spojrzeliśmy na siebie. Na mojej twarzy pojawił się ten mój uśmieszek. To wcale nie musi być dramatyczna opowieść, a my, nie musimy stać w deszczu jak kołki i pozwalać, by z naszych oczu płynęły łzy. to jest nasza chwila, nasz noc. Kocham ją i chcę, aby się uśmiechała, nie płakała. Taka jest prawda. Zrozumiałem to dopiero teraz, ale zrozumiałem. Przez moja głowę przepływało setki myśli z prędkością światła. A tymczasem minęło dopiero kilka sekund od naszego, pierwszego pocałunku...

< Hayden? >

Od Hayden cd: Phil

Stałam tak z otwartymi ustami, przyznaje, że trochę dotknęło mnie to co powiedział. Usiadłam oszołomiona i milcząco patrzyłam na jego plecy. Prawdę mówiąc i tym razem mnie zatkało, przecież ja zawsze mam coś do powiedzenia!? Dlaczego działał na mnie tak, że brakło mi języka w gębie? I dlaczego jego słowa tak bardzo na mnie działają... Nie wiem czy to przez hormony czy co, ale miałam ochotę podejść i odwrócić go gwałtownym ruchem, a potem zaatakować jego wargi swoimi ustami. Dziwne uczucie. Wstałam i podeszłam, ale nie odwróciłam go na siłę tylko położyłam dłoń na środku jego kręgosłupa, zadrżał.
- Słuchaj. Nie chciałam żebyś tak to odebrał. Po prostu nie bawią mnie takie żarty. Za dużo przez nie straciłam. A wierz mi lub nie, ale jesteś najlepszą rzeczą, która mnie spotkała w ciągu no paru lat. - odparłam i poklepałam go po plecach, a potem wyszłam na zewnątrz. Chciałam odetchnąć, bardzo tego w tej chwili potrzebowałam. Jedyne co wiedziałam to, to, że następnym razem, gdy coś się stanie, będę radzić sobie sama. Koniecznie też muszę znaleźć sobie inne lokum. Też obok rzeki, bo nie przepadam ani za Clarke, ani za Bellamym. Oboje za bardzo się rządzą, ale muszę przyznać pasują do siebie. Tak samo nie pasuje mi to, że jestem tam zobowiązana, jestem wolnym człowiekiem i nie mam zamiaru poddawać się kolejnym zasadą. Jedyne po co tu wracam, a może wracałam to Phil. Wydaje mi się, że jeśli zniknę na jakiś czas to może odnajdzie spokój. Na Ziemi nie może być tak źle, jest dużo miejsca dla każdego, więc i dla mnie gdzieś się tu znajdzie, Phil nie musi o tym wiedzieć, a moja zachcianki może się ustabilizują. Siedziałam na zimnej ziemi błądząc w myślach.


Phil?

Pierwszy Inżynier!



Od Phil'a cd: Hayden

Dziewczyna wyszła z mojego warsztatu. Stałem chwilę w miejscu. W ogóle się nie ruszyłem. Szybko wszystko przekalkulowałem i postanowiłem, że takie rozstanie nie wróży niczego dobrego. Postanowiłem ustąpić, tak o mojemu i ruszyłem za nią. Ściągnąłem ją z drzewa i złapałem w ramiona. Wszystko okej, pomijając, że ona o mało co nie złamała mi szczęki!
- Uspokój się! - krzyknąłem przytrzymując jej ręce
- To mnie puść! - wrzasnęła wściekła
- Najpierw, trochę pogadamy... - zacząłem.
- Chciałam, ale Ty nie chcesz mi nic powiedzieć!
- Nie chciałem wszczynać jeszcze większej kłótni wygarniając Ci, że przesadzasz, że Tobie wolno robić dowcipy, ale mnie nie! Że robisz mi wielką łaskę spoglądając na mnie, chociaż kilka godzin temu uratowałem Twoją rękę, chociaż zrobiłem Ci herbatę na zgodę, chciałem, żebyś się nieco rozluźniła... Jakoś wszystko było okej, też się śmiałaś nawet w tej wodzie! To właśnie siedziało mi w głowie! Zadowolona? Nadal uważasz, że to nam tak pomogło? Proszę! Nie mam doświadczenia w rozwiązywaniu kłótni i sporów, zwykle używam do tego siły fizycznej... A ty mi wcale nie ułatwiasz! Chciałbym, żebyś nie zachowywała się jak s*ka, bo nią nie jesteś! Jesteś wyjątkową, piękną i mądrą dziewczyną! Tylko mnie zrozum... - zakończyłem. Hayden milczała. Wypuściłem ją i postawiłem. Kiwnąłem głową i wróciłem do siebie. Oparłem ręce o stół i spuściłem głowę. Nie wiedziałem, czy postąpiłem słusznie, ale i tak już po ptakach. Stanąłem tyłem do wejścia i rozejrzałem się po warsztacie. Spojrzałem na motor, na stół, na koce...

< Hayden? >

wtorek, 2 sierpnia 2016

Od Hayden cd: Phil'a

Widziałam, że się denerwuje przez moje zachowanie, ale nie mam zamiaru mu od tak wybaczyć i nie, nie zależy mi na nim. No może troszeczkę. Przygotował i podał mi kubek z wrzątkiem, piłam powoli i dalej go trochę zlewałam. Widziałam, iż chce mi coś powiedzieć, ale najwidoczniej się hamował.
- Jak chcesz to powiedz to co myślisz. - mruknęłam, spoglądając na niego spod rzęs. Zmarszczył brwi i spojrzał przelotnie na buty, a potem wbił we mnie wzrok. Nie odezwał się jednak teraz, ani za chwilę. - Przecież widzę, że masz mi coś do powiedzenia. - odparłam i dopiłam herbatę, odstawiłam kubek i wstałam. Podeszłam do niego i stawiając mu nieme wyzwanie oczekiwałam na odpowiedź. Jednakże jej nie otrzymałam, wzruszyłam ramionami i wyszłam bez pożegnania. Skoro nie chce powiedzieć tego co myśli, w takim razie ja nie mam mu nic do powiedzenia. Wróciłam na swoje drzewo i usadowiłam się w miarę wygodnie, przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w otoczenie, na moje nieszczęście nie usłyszałam kroków i nie uniosłam nogi, która zwisała jakieś dwa metry nad ziemią, przybysz za nią pociągnął, ale nie pozwolił żebym spadła na ziemię, tylko w jego ramiona, zanim odkryłam kim jest zaczęłam stawiać opór, chyba nawet dostał z pięści w szczękę.
- Phil?! - warknęłam, gdy mężczyzna unieruchomił mi dłonie i odkrył swoją twarz.


Phil?

Od Phil'a cd: Hayden

Zauważyłem, że dziewczynie już nie jest do śmiechu. Postanowiłem posiedzieć chwilę w ciszy, żeby mogła się uspokoić i wszystko przemyśleć. raz na jakiś czas spoglądałem na nią kątem oka.
- Przepraszam... - powiedziałem w końcu. Spojrzała się na mnie, lecz nic nie powiedziała. - Wyjdź na słońce, będzie Ci cieplej... - zaproponowałem, a ona patrzyła się tylko w dół z gałęzi, na której siedziała. W końcu z niej zeskoczyła i podniosła scyzoryk. Wyciągnęła rękę podając mi go. Miała kamienną minę. Nie wiedziałem, czy to na serio, czy zaraz wybuchnie śmiechem i robi sobie ze mnie jaja. Zeskoczyłem za nią z drzewa. Nie wziąłem scyzoryka, to ja podałem jej rękę.
- Proszę... - dodałem, a ona odpowiedziała.
- Teraz wiem, że nigdy nie powinno podawać Ci rąk.
- Hej... Bez przesady! To tylko głupi dowcip! Hay...
- Przestraszyłeś mnie! Poza tym, przez Ciebie dostanę kataru! Tutaj nie ma apteki za każdym rogiem, tutaj nawet takie rzeczy są niebezpieczne, skąd wiesz, że nie przerodzi się to później w coś poważnego! - mówiła
- Nie wiedziałem, że tak Ci na mnie zależy...- powiedziałem patrząc w ziemię.
- Jesteś okropny! - krzyknęła - Niewiarygodne...
- Dobra, słuchaj, nie możesz twierdzić, że jedna kąpiel wpłynie na Twoje życie! Proszę, daj mi rękę, obiecuję, że bardziej się już nie zmoczysz... - powiedziałem ledwo powstrzymując się od śmiechu. Hayden spojrzała na mnie gniewnie. Opuściła moją rękę i po prostu poszła za mną. Poszliśmy do mnie. Gdy weszła stanęła zaraz na progu. Po chwili podszedłem do niej i okryłem ją kocykiem.
- Napijesz się herbaty? - zapytałem, po czym uśmiechnąłem się ciepło, a ona kiwnęła przytakująco głową. Nie miałem niczego dobrego do robienia herbaty. Stary czajnik, który już ledwo działał, dwa stare kubki i resztka herbaty. Wskazałem jej miejsce, w którym może usiąść. Myślałem nad tym, jakie te dziewczyny są dziwne... Zrobisz jeden głupi żart, a później musisz stawać na głowie, by raczyła na Ciebie spojrzeć. Oczywiście, jej to wolno, nie?! Ledwo powstrzymywałem się od wygarnięcia jej tego wszystkiego. Jeszcze kilka godzin temu ratowałem jej rączkę... Najwyraźniej taka jest nasza rola. Rola facetów...

< Hayden? >

Od Hayden cd: Phil'a

- Zimno jest, debilu! - krzyknęłam śmiejąc się po tym jak bez skrupułów wrzucił mnie do lodowatej wody. Wyszczerzył te swoje białe kiełki i zaczął mnie chlapać. Zakryłam się dłońmi już obmyślając plan zemsty, gdy tylko skończył rzuciłam się na niego przewracając go do wody, upadliśmy razem zanurzając się w wodzie, udało mi się wypłynąć pierwszej, wynurzyłam się ze śmiechem, ale Phil nie wypłynął, lekko przestraszona zanurzyłam się znów pod wodę szukając chłopaka, przestraszyłam się nie na żarty, bo nie mogłam go nigdzie znaleźć. Sfrustrowana wyszłam na brzeg i zaczęłam krzyczeć.
- Phil! Phil, proszę nie żartuj w ten sposób! - drżałam z zimna, a chłopaka dalej nie ma. Wpadłam w panikę. Usiadłam i prawdę mówiąc nie wiedziałam co mam teraz zrobić, wejść i go szukać czy może iść do kogoś żeby mi pomógł. Zdecydowałam, że wejdę po raz drugi, weszłam i coś chwyciło mnie za kostkę, krzyknęłam przeraźliwie głośno i przewróciłam się na plecy, dno było kamienne, więc obtarłam sobie łokcie i dłonie. Z wody wynurzył się Phil. Byłam na niego tak wściekła, że gdy podał mi dłoń aby pomóc mi wstać, odtrąciłam ją i sama wstałam, wyszłam z wody i skierowałam się na swoje drzewo, weszłam dalej drżąc z zimna, nie miałam żadnej kurtki ani bluzy, ukradziono mi podczas lądowania. Phil śmiał się, ale chyba nie dostrzegał jak bardzo jestem zła, więc wdrapał się na drzewo i usiadł na gałęzi obok, miał szczęście, bo wybrał drugą z grubszych, a to oznaczało, że nie spadnie tak łatwo.


Phil?

Od Phil'a cd: Hayden

Nastąpiła chwila słabości, nie zaprzeczam, ale ta chwila zamieniła się w... Właściwie to nie wiem co to było. Czułem się... dobrze. Chociaż było naprawdę gorąco. Podniosłem się na nogi i podałem dziewczynie rękę. Kiwnęła głową dziękując. Przetarłem oczy i uśmiechnąłem się szeroko.
- Wiesz, to wszystko przez Ciebie. To Ty mówiłaś o swojej mamie - powiedziałem ocierając oczy.
- Ha! Ale to Ty się mnie zapytałeś o naszyjnik! - odparła z uśmiechem. Stwierdziłem, że skoro już wróciły nam humory, lepiej nie wracać wspomnieniami do przeszłości.
- Zwykle taki nie jestem... - stwierdziłem marszcząc czoło, a ona zaśmiała się. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona zapytała zaskoczona:
- O co chodzi? - i podała mi rękę. Nie odpowiedziałem, byłem cały czas uśmiechnięty. Zaprowadziłem ją nad jezioro. - Co to ma być? - zapytała zaskoczona
- Po pierwsze - wskazałem na mój scyzoryk wbity w drzewo, a ona zaśmiała się i zasłoniła twarz dłonią. - Po drugie - spojrzałem w niebo - Jest gorąco, a ja, jestem spocony. Nie wiem jak Ty, ale ja się wykąpię - oświadczyłem.
- Co?! - wykrzyknęła, a ja ściągnąłem koszulkę - Phil!
- No co Ty?! Odwróć się! Chyba nie myślałaś, że będziesz sobie patrzeć... - powiedziałem ze śmiechem, a ona nieco załamana moją postawą odwróciła się i spojrzała na scyzoryk. - Ale, nie odwracaj się - dodałem. Wszedłem dalej do jeziora. Woda była lodowata. W rzeczywistości nie przejmowałem się dziewczyną. Woda nie była tak czysta, a spokojnie sięgała mi za pas. Chociaż wątpiłem, czy odważyłaby się spojrzeć za siebie.
- Po co mnie ze sobą wziąłeś? - zapytała w końcu
- Żebyś oddała scyzoryk! Ja Ci naszyjnik oddałem... Wiesz, nie wiedziałem, że będziesz chciała tak szybko naszego następnego spotkania. Minęło tylko kilka godzin, a Ty już musiałaś się ze mną zobaczyć... - mówiłem, a gdy już się obejrzałem Hayden była na drzewie trzymając w ręku mój scyzoryk. Nieco, uszkodzony. Dziewczyna zeszła z drzewa i odwróciła się widząc, że idę w stronę brzegu.
- Hayden... - zacząłem.
- Tak?
- Mogłabyś mi podać koszulkę? - poprosiłem, a ona westchnęła i podniosła z ziemi mój podkoszulek - Możesz się odwrócić... - powiedziałem. Podeszła do brzegu i wyciągnęła rękę podając mi koszulkę. Złapałem ją za rękę. Wcale nie chciałem żeby mi podawała podkoszulek! Chciałem, aby mi podała rękę, a to był jedyny pretekst, który przychodził mi do głowy. Wciągnąłem ją do wody gwałtownie pociągając za rękę. Hayden krzyknęła przez chwilę, a sekundę później cała mokra wynurzyła się z wody. Wyrzuciłem moją koszulkę z powrotem na brzeg i zacząłem się śmiać. Dziewczyna wyglądała na... może nie złą, trochę zaskoczoną, żądną zemsty... Gdy wytarła sobie oczy zamachnęła się i ochlapała mnie wodą.
- Zimno jest, debilu! - powiedziała przez śmiech. Później oddałem jej i tym razem ja ją ochlapałem. Wyglądała tak, jakby kompletnie nie wiedziała co teraz zrobić...

< Hayden? >

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Od Hayden cd: Phil'a

Nie wiedziałam co zrobić, stałam i patrzyłam jak z oczu ciekną łzy. Zrobiłam krok w jego stronę, a gdy się nie odsunął podeszłam i zrobiłam coś czego bym się po sobie nie spodziewała. Przytuliłam go. Ot tak, gładziłam dłonią jego włosy, były miękkie i przyjemne w dotyku. Skulił się w moich ramionach i tak mocno mnie ściskał, że trafiłam dech w piersi, ale nie puściłam łkającego chłopaka. Wykończony płaczem osunął się na kolana ciągnąc mnie za sobą. Nie protestowałam, a on ułożył głowę na moich kolanach i z drżał wstrząsany gwałtownym płaczem. Powoli się uspakajał, a ja dalej gładziłam go po głowie. Wiedziałam, że słowa tu nic nie dadzą, więc milczałam. Po pewnym czasie zasnął, cierpły mi już nogi, aczkolwiek nie ruszyłam się z miejsca. W końcu i ja stałam się senna, starałam się z całych sił nie zasnąć, ale zmęczenie dało się we znaki i przymknęłam oko. Obudziłam się w tej samej pozycji tyle, że Phil przyglądał mi się lekko zaczerwienionymi oczyma. Uśmiechnęłam się nieznacznie i dotknęłam delikatnie jego czoła. Był rozpalony, ale raczej czuł się dobrze. Nie odzywałam się, bo i tym razem zabrakło mi języka w gębie.


Phil?

Od Phil'a cd: Hayden

Dopiero wtedy zrozumiałem jak bardzo ten naszyjnik jest ważny dla Hayden. Przyglądałem się jej. Zastanawiałem się co mam jej odpowiedzieć, co mam zrobić. Potrzebowałem chwili na przemyślenie sytuacji. Wziąłem naszyjnik jeszcze raz do ręki i oboje się na niego spojrzeliśmy.
- Moja mama też nie żyje - przyznałem. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Myślałem nad tym, czy okazać jej wyrazy współczucia, zrozumienia i oddać jej naszyjnik, czy jednak zatrzymać go przy sobie, ją, przy sobie. Dziewczyna ześlizgnęła się ze stołu.
- Chyba będę musiała iść - powiedziała patrząc się mi nadal w oczy. Zapadła cisza, lecz ona nadal stała w miejscu. W końcu przesunęła się do tyłu nie odwracając wzroku.
- Hayden... - spuściłem z niej wzrok. Otworzyła usta, lecz dopiero po chwili powiedziała
- Tak? - nieco zachwianym głosem. Ściągnąłem z siebie naszyjnik. Potrzymałem go jeszcze w ręce. Ona nadal patrzyła się na mnie, na moje oczy. Po chwili podniosłem głowę i spojrzałem się na nią. Podszedłem do niej powoli i założyłem jej naszyjnik na szyję.
- Wydaje mi się, że nie powinnaś mi go oddawać. Jest dla Ciebie zbyt ważny... Przepraszam - powiedziałem. Ostatnie słowo właściwie wyszeptałem. Zrobiłem krok do tyłu. Z mojego oka pociekła jedna, mała łza. Przypomniała mi się moja mama. Moja kochana, waleczna matka, która miała za miękkie serce dla tego świata, dla mnie... Wcześniej tego nie dostrzegałem. Chciałbym teraz się do niej przytulić, jak nieświadomy pięciolatek i jak głupi dwunastolatek opowiedzieć jej o moich problemach. Wysłuchać jej porad dotyczących dziewczyn, jej przestróg dotyczących niebezpiecznych kolegów... Spojrzałem w górę. "Tak mi tego brak" - pomyślałem. A Hayden nadal się na mnie patrzyła. Wydawało mi się, że ona również jest bliska uronienia łzy...

< Hayden? >
Theme by Violett