Nigdy nie lubiłam słuchać rozkazów, tak było też dziś. Wyruszyłam z obozu na spacer zanim Clarke czy Bellamy się obudzili, czyli o świcie. Ubrana w swoją ulubioną bluzkę i spodnie, z narzuconą obowiązkowo kurtką i sznurowanymi butami, bardzo dobrze wtapiałam się w tło, trudno było mnie zauważyć pośród tej gęstwiny. Codziennie obierałam inną trasę, dziś padło na to, że kieruję się w stronę wody, tak przynajmniej powiedziała mi jedna z tropicielek, którą swoją drogą bardzo lubię, często przynosiła ze sobą opowiadania jak to jest poza obozem, poza jakimikolwiek zasadami. Mówiła prawdę, bo po około trzydziestu minutach dotarłam do dość szerokiego potoku, z tego co mi wiadomo to właśnie z niego zaopatrujemy się w wodę, usiadłam więc na brzegu i chwyciłam długi, powykrzywiany kij i majtałam nim w wodzie. Zatracając się we własnych przemyśleniach, nie skupiałam się nad tym czy ktoś za mną nie poszedł i chyba właśnie się na tym przejechałam, bo z zamyślenia wytrącił mnie dość donośny szelest liści i gdy się odwróciłam zobaczyłam rosłą postać ubraną w kombinezon, z butlą tlenu - tak mi się przynajmniej wydaje, widywałam już coś takiego w książkach, ale nie spodziewałam się zobaczyć tego tu, na Ziemi - na plecach. Zerwałam się na równe nogi i wyciągnęłam z buta sztylet, który znalazła dla mnie Clarke w rozbitej kapsule. Przygotowałam się do ataku, ale postać wzniosła ręce w geście poddania, podeszła do mnie bliżej, ale nie na tyle, bym mogła zadrasnąć kostium.
- Kim jesteś?! - warknęłam dalej szykując się do ataku, ale moje ciało znieruchomiało, gdy spojrzałam postaci w oczy, był to chłopak. Przystojny. Wracając do oczu... Ni to niebieskie, ni to szare, ani nawet zielone... Takie unikalne. Chłopak też przestał się ruszać i też patrzył na mnie osłupiały. Włosy miałam zmierzwione, a twarz ściągniętą w wyrazie determinacji pomieszanej z strachem i ekscytacją.
Gabriel? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz