Przewróciłam ostentacyjnie oczyma i skierowałam się w jego kierunku, przystanęłam w sporej odległości od chłopaka i mruknęłam.
- Ubierz się, trzeba im w końcu powiedzieć, że nie mamy czym ich leczyć. - uśmiechnął się szelmowsko i odparł.
- A co nie możesz się napatrzyć? - denerwował mnie tym swoim prostactwem, ale ludzie go słuchali, więc wyboru zbytnio nie miałam.
- Po prostu się ubierz. Ty tym razem przemawiasz. - odburknęłam i założyłam dłonie na piersi. Bell ubrał koszulkę i kurtkę, a potem niemym gestem zaprosił mnie obok siebie, a potem krzyknął.
- Zbierzcie się tu wszyscy. - nie musiał się długo prosić, bo już po chwili przed nami utworzyła się spora grupka ludzi, a ten lustrując każdego wzrokiem zaczął. - Zapas leków, który Kanclerz zostawił w lądowniku jest już na wyczerpaniu i tak po lądowaniu zostało tego stanowczo za mało, większość spaliła się podczas uderzenia, więc resztki, które zostały będą używane tylko w najbardziej wymagających sytuacjach. -kontynuował, a potem spojrzeliśmy na siebie.
Bell? :p
Bellarke to życie *o*
OdpowiedzUsuńUwielbiam *-*
Usuń