Dziewczyna wyszła z mojego warsztatu. Stałem chwilę w miejscu. W ogóle się nie ruszyłem. Szybko wszystko przekalkulowałem i postanowiłem, że takie rozstanie nie wróży niczego dobrego. Postanowiłem ustąpić, tak o mojemu i ruszyłem za nią. Ściągnąłem ją z drzewa i złapałem w ramiona. Wszystko okej, pomijając, że ona o mało co nie złamała mi szczęki!
- Uspokój się! - krzyknąłem przytrzymując jej ręce
- To mnie puść! - wrzasnęła wściekła
- Najpierw, trochę pogadamy... - zacząłem.
- Chciałam, ale Ty nie chcesz mi nic powiedzieć!
- Nie chciałem wszczynać jeszcze większej kłótni wygarniając Ci, że przesadzasz, że Tobie wolno robić dowcipy, ale mnie nie! Że robisz mi wielką łaskę spoglądając na mnie, chociaż kilka godzin temu uratowałem Twoją rękę, chociaż zrobiłem Ci herbatę na zgodę, chciałem, żebyś się nieco rozluźniła... Jakoś wszystko było okej, też się śmiałaś nawet w tej wodzie! To właśnie siedziało mi w głowie! Zadowolona? Nadal uważasz, że to nam tak pomogło? Proszę! Nie mam doświadczenia w rozwiązywaniu kłótni i sporów, zwykle używam do tego siły fizycznej... A ty mi wcale nie ułatwiasz! Chciałbym, żebyś nie zachowywała się jak s*ka, bo nią nie jesteś! Jesteś wyjątkową, piękną i mądrą dziewczyną! Tylko mnie zrozum... - zakończyłem. Hayden milczała. Wypuściłem ją i postawiłem. Kiwnąłem głową i wróciłem do siebie. Oparłem ręce o stół i spuściłem głowę. Nie wiedziałem, czy postąpiłem słusznie, ale i tak już po ptakach. Stanąłem tyłem do wejścia i rozejrzałem się po warsztacie. Spojrzałem na motor, na stół, na koce...
< Hayden? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz