piątek, 19 sierpnia 2016
Od Jenny cd: Claytona
O Mount Weather dowiedziałam się, gdy przypadkowo podsłuchałam rozmowę Clarke i Bellmy’ego. Mówili coś o grupach badawczych przechadzających się od czasu do czasu po Ziemi. Rzadko byli widywani i dziwiło mnie dlaczego. Skoro prowadzili zaawansowane badania, na pewno musieli mieć dobry sprzęt. W głowie zaświeciła mi się od razu lampka. Gdybym zyskała do niego dostęp, moglibyśmy zdobyć ogromną przewagę, a ja sama mogłabym się pobawić nowoczesną technologią, czego oczywiście na Arce mi nie pozwalano. Sam plan, nawet jak na mnie, był głupi, ale mógł się powieść. Wystarczyłoby tylko wkraść się po cichu do ich siedziby i podpatrzeć co nieco. Może udałoby mi się odtworzyć choć w pewnym stopniu ich urządzenia w obozie.
Oliwy do ognia dodał fakt, że idąc po wodę zauważyłam człowieka w żółtym kombinezonie. Wracając do obozu w mojej głowie kłębiło się tysiąc myśli na minutę. Pomyślałam, że dziś jest ten dzień i w końcu może mi się to udać. Długo się nie zastanawiałam i postawiłam niepostrzeżenie się wymknąć. Wszyscy byli zajęci odbieraniem swoich racji żywieniowych, więc nikt nie zadawałby zbędnych pytań. Szybko chwyciłam swój bukłak i ruszyłam w miejsce, gdzie pierwszy raz zobaczyłam obcych ludzi. Oczywiście gdy tam wróciłam nikogo już nie było, ale postanowiłam się nie poddawać i jednak ich znaleźć. Co prawda tropiciel ze mnie żaden, ale mam swoja wtyki i udzielono mi kilku wskazówek. Po godzinie marszu usłyszałam ciche rozmowy. Poszłam w ich kierunku ważąc kroki. Starałam się stawiać je tak cicho, jak tylko potrafiłam. Moim oczom ukazała się grupka badaczy w kombinezonach. Zastanawiało mnie czemu oni je noszą i czy aby ja też nie powinnam. Może powietrze wokół jest skażone? Ukryłam się w zaroślach i obserwowałam ich poczynania. Dobrze, że byłam ubrana w zieloną koszulę, która choć troszkę mnie maskowała. W pewnym momencie wśród zgromadzenia wybuchło poruszenie, a jeden z naukowców zaczął wskazywać palcem na pobliskie wzgórze. Dopiero wtedy zauważyłam stojącego tam ziemianina. Stał odwrócony do nich plecami. Chwilę potem usłyszałam jedynie świst i zobaczyłam, jak mężczyzna na wzgórzu pada. Zastrzelili go. Tak po prostu. Nic im nie zrobił, a ci od razu sięgnęli po broń. Cały plan poszedł się paść, nie wiedziałam, że są tak uzbrojeni. Po chwili każdy z nich dzierżył w dłoni karabin i rozglądali się dookoła. Najwyższy z nich wyciągnął z kieszeni małe urządzenie, które wyglądało na krótkofalówkę i zbliżył je do ust. Ledwo usłyszałam jego rozmowę.
- Czysto- odparł zimnym tonem
-Przyjąłem, pracujemy dalej- odpowiedział radiowy głos
Jest ich więcej. I co gorsza, są w pobliżu. Wtedy dotarło do mnie, że pora uciekać. Co by było gdyby mnie złapali. Mogli by mnie zabić. Albo znaleźć drogę do naszego obozu, a wtedy byłoby bardzo źle. Po cichu zaczęłam się wycofywać, a gdy straciłam ich z oczu ruszyłam szybkim marszem przed siebie. Nie przewidziałam tylko jednego. Faktu, że oni przecież nie są jedyną grupą, a w pobliżu mogą czaić się inni. I tak też było. Trafiłam na kolejną grupę. Tym razem nie zamierzałam ryzykować i postanowiłam obejść ich dookoła, bezpiecznie skryta za krzakami. Wtem ujrzałam czyjąś nogę zwisającą z drzewa naprzeciwko mnie. Mój wzrok powędrował wyżej i ujrzałam sylwetkę mężczyzny. Chcąc dojrzeć więcej zbliżyłam się nieco do niego. Wtedy zrozumiałam, że to ktoś z obozu. Nie wyglądał na ziemianina, ani nie był jednym z badaczy, bo przecież nie miał kombinezonu. Robił to, co ja przed chwilą, czyli przyglądał się całemu zajściu. Chyba jednak nie dojrzał tego, co ja. Jeden z ludzi w kombinezonach zbliżał się niebezpiecznie do niego. Czy badacz zobaczył chłopaka? A co jeśli i jemu coś zrobią? Własnych ludzi trzeba bronić, tak postanowiłam i ja. Podniosłam z ziemi mały kamyk i rzuciłam pod nogi nieznajomych. Akcja dywersyjna, teraz, albo nigdy. Kiedy naukowcy połknęli haczyk, ruszyłam do drzewa i ściągnęłam z niego chłopaka. Jego upadkowi towarzyszył mały huk. Nie byłam pewna, czy ktoś to usłyszał. Na wszelki wypadek położyłam się na nim i zakryłam mu usta, bo oddychał bardzo szybko, chyba z zaskoczenia, czemu się nie dziwię. Próbując dać mu do zrozumienia, że jesteśmy teraz oboje w tarapatach rzuciłam tylko:
-Shh, bo jeszcze nas usłyszą.
Chłopak chyba zrozumiał, bo pokiwał lekko głową i nieco się uspokoił. Mając nadzieję, że będzie współpracował zabrałam rękę z jego ust, ale dalej leżeliśmy na ziemi. Dopiero gdy grupa zniknęła w gęstym lesie zwlekłam się z niego i wstałam. On uczynił to samo. Wiedząc, że w każdej chwili mogą wrócić, wciąż nieco cichszym głosem powiedziałam jednym tchem:
- Zwariowałeś? To nie jest bezpieczne miejsce. Miej oczy dookoła głowy albo długo tu nie zabawisz. Powinniśmy się zmywać zanim tu wrócą.
Mężczyzna wyglądał na nieco zdziwionego i zdezorientowanego całą sytuacją. Nic dziwnego, w ciągu kilku sekund z drzewa ściągnęło go prawie dwa razy niższe dziewczę. Jedyne co odparł to:
- Skąd się tu wzięłaś? I kim w ogóle jesteś?
Nie mając czasu na tłumaczenia złapałam go za przedramię próbując zachęcić do opuszczenia tego miejsca rzuciłam:
- Jenna, ale nie czas teraz na to. Chodźmy
<Clay? :)>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz